Ponad 2 tysiące haseł dotyczących historii i życia codziennego w getcie warszawskim – wirtualne kompendium wiedzy na temat zamkniętej dzielnicy żydowskiej w Warszawie jest już dostępne. Ponadto, wybór haseł został wydany w wersji książkowej.
W 1840 roku Gmina Żydowska w Warszawie podjęła inicjatywę założenia własnego domu dla starców i sierot. Konieczność opieki nad starcami była przemożna, aczkolwiek, jak pisze Sabina Lewin, docelowo miała to być tylko działalność uboczna tej instytucji. Przedstawicielom Gminy chodziło przede wszystkim o to, by wykorzystać sprzyjającą koniunkturę polityczną i uzyskać zezwolenie władz rosyjskich na otwarcie jakiejkolwiek placówki opiekuńczej. Następnie – w jej ramach – chciano stworzyć podwaliny przygotowania zawodowego dla sierot pozostających na utrzymaniu Gminy. W 1843 roku zakupiono budynek na narożniku ulic Wolskiej i Karolkowej (pod numerem hipotecznym 3096, ówczesny adres to Wolska 18), gdzie urządzono Główny Dom Schronienia Ubogich, Sierot i Starców Starozakonnych. Nie była to jedyna placówka zajmująca się dziećmi żydowskimi. Część z nich, szczególnie tych nowonarodzonych, trafiała również do działającego od 1732 roku w Warszawie domu dla podrzutków założonego przez księdza Gabriela Boduena i prowadzonego przez siostry Miłosierdzia Świętego Wincentego à Paulo. Nie zawsze bowiem możliwe było ustalenie (szczególnie w przypadku dziewczynek), jakiego niemowlę jest pochodzenia i jakiego wyznania byli jego rodzice. Żydowski dom przy Wolskiej 18 początkowo utrzymywał się tylko ze składek osób prywatnych, z czasem jednak trafił pod częściową kuratelę Magistratu. W pierwszych latach po zakończeniu pierwszej wojny światowej zapewniał wsparcie mniej więcej czterem setkom żydowskich dzieci oraz kilkudziesięciorgu dzieciom chrześcijańskim.
Tymczasem już w trakcie trwania Wielkiej Wojny, w postępowych kręgach żydowskiej Warszawy zaczęto myśleć o stworzeniu nowego domu dla niemowląt i najmłodszych sierot, który działałby w duchu bardziej judaistycznym niż prowadzony przez katolickie siostry Dom Boduena. W 1916 roku w „Przeglądzie Porannym” można było przeczytać, że jedna z żydowskich działaczek projektuje stworzenie przytułku dla podrzutków. Warto może wspomnieć, że do tego czasu warszawska Gmina Żydowska nie posiadała żadnej instytucji sprawującej pieczę nad porzuconymi niemowlętami, a liczba nowonarodzonych dzieci bez opieki zwiększała się coraz bardziej, gdyż wiele matek zostawiało je na łasce losu. Rok później, w tej samej gazecie ukazała się informacja, że w związku z przekazaniem „pewnej sumy pieniędzy”, a także w efekcie energicznej pracy działaczy społecznych, projekt ten ma być urzeczywistniony. Towarzystwo Przyjaciół Dzieci 1 czerwca 1918 roku uruchomiło „pierwszy w kraju Dom Wychowawczy dla drobnych dzieci żydowskich przy ulicy Leszno 11”. Początkowo przebywało tam trzydzieścioro dzieci, z czasem jednak liczba ta zwiększyła się do stu dziesięciorga. Wówczas uzyskano dodatkowe lokum pod adresem Leszno 1. Dzieci zostawały w tej instytucji do wieku pięciu lat, później przenoszono je do placówek dla starszych (często do nieodległego Głównego Domu Schronienia Ubogich Sierot i Starców Starozakonnych na Wolskiej 18). Dom Wychowawczy 1 listopada 1922 został „umiastowiony”, czyli przekazany pod całkowitą kuratelę miasta jako Dom Wychowawczy dla opuszczonych dzieci żydowskich i przeniesiony na ulicę Ogrodową 27, czyli do miejsca, w którym wcześniej mieścił się miejski internat dla sierot i bezdomnych w wieku szkolnym. Dawna placówka Towarzystwa Przyjaciół Dzieci stała się teraz Domem Opieki dla Opuszczonych Dzieci Starozakonnych. Sytuacja dzieci
znajdujących się w tej instytucji, mimo przeprowadzki na Ogrodową, nie uległa zmianie i docelowo planowano przeniesienie placówki do własnego budynku. W 1925 roku „Kronika Warszawy” donosiła, że na ten cel z miejskiej kasy zostały wyasygnowane środki. Jednakże dopiero 18 marca 1933 roku przekazano wykończoną część gmachu Wydziałowi Opieki Społecznej, a kierownictwu Domu Opieki dopiero 15 lipca 1933 roku. Oficjalne i uroczyste otwarcie Domu Opieki przez prezydenta miasta inżyniera Zygmunta Słomińskiego odbyło się 11 sierpnia 1933 roku. Niestety, kłopoty związane z przedłużającą się budową i koszty utrzymania budynku spowodowały, że już po dwóch latach od otwarcia podjęto decyzję o rozwiązaniu Domu Opieki dla Opuszczonych Dzieci Starozakonnych i o przekazaniu gmachu sierocińca Szpitalowi Wolskiemu. Małe dzieci przeniesiono do wzniesionego w 1926 roku budynku przy ulicy Leszno 127, w którym uprzednio mieścił się Główny Dom Schronienia dla Starców prowadzony przez Gminę Żydowską, zaprojektowany przy współudziale Szymona Syrkusa. Starsze dzieci zaś wypisano z zakładu lub oddano pod opiekę rodzin zastępczych. Budynek przy ulicy Leszno 127 został gruntownie przebudowany, wyremontowany i przystosowany do nowych potrzeb. Uroczyste otwarcie Domu Opieki dla Opuszczonych Dzieci Starozakonnych odbyło się 29 kwietnia 1935 roku, znalazło tam mieszkanie dwieście pięćdziesięcioro dzieci. W ten oto sposób w niedużej odległości, na krańcach jednej długiej działki, znalazły się dwie instytucje opiekuńcze: Dom Opieki dla Opuszczonych Dzieci Starozakonnych oraz Główny Dom Schronienia Sierot i Ubogich Starców Starozakonnych, obie wciąż – częściowo lub w pełni – subsydiowane z miejskich środków. Podczas bombardowania Warszawy we wrześniu 1939 budynek przy Wolskiej 18 został w dużej mierze zniszczony. „Nowy Kurier Warszawski”, który pojawił się w miejsce przedwojennego „Kuriera Warszawskiego”, donosił o tym już w pierwszym numerze: „Bombardowania pociągnęły za sobą dużą liczbę ofiar w dzieciach. Dzieci ocalone: starsze i niemowlęta skupiono w lokalu przy ul. Leszno 127”. Zapewne wtedy też, niejako bezwiednie, w obliczu ogólnego chaosu organizacyjnego, doszło do połączenia instytucji, które od teraz w większości źródeł występować będą jako Główny Dom Schronienia lub w wersji potocznej jako Dom Podrzutków.
W wyniku zarządzeń okupanta od końca października 1939 wszelkie instytucje żydowskie, wcześniej finansowane przez Magistrat, straciły subsydia. O dramatycznej w skutkach zmianie organizacyjnej można przeczytać również w późniejszych dokumentach Żydowskiej Samopomocy Społecznej. Rezultatem odcięcia środków była nieznana wcześniej śmiertelność wśród wychowanków, do czego prawdopodobnie przyczyniło się również pogorszenie jakości pracy zatrudnionych tam osób, teraz dodatkowo pozbawionych wynagrodzenia. W grudniu 1939 o Głównym Domu Schronienia pisał Emanuel Ringelblum: „Schronisko dla podrzutków (sześćset dzieci) w strasznej sytuacji. […] Od wybuchu wojny umarła setka dzieci. Wyrwane okna, dzieci odmrażają sobie rączki i nóżki”. Janusz Korczak, którego Dom Sierot znajdował się w niewielkiej odległości od Głównego Domu Schronienia Sierot i Starców Starozakonnych i który w międzywojniu miał z nim dość bliski kontakt, już w grudniu 1939 zwracał się z apelem do Centosu: „Żadna praca wychowawcza istnieć nie może; przedszkole w ruinie. Toż samo u dzieci w wieku szkolnym. Szkoda ich, gdyż jest to materiał podatny na wpływy. Szyb w oknach nie ma. Węgla nie ma. Zapasów nie ma. Bielizny pościelowej nie ma (dzieci śpią po dwoje i po troje w łóżku). Odzież, obuwie niedostateczne. Każdy dzień zwłoki grozi zgnojeniem materiału ludzkiego”. Nie wiadomo, czy list ten miał wpływ na decyzje Centosu dotyczące rozdziału własnych środków także dla instytucji, które nie znajdowały się pod jego bezpośrednią kuratelą. W każdym razie w preliminarzu budżetowym na styczeń, 1940 przygotowywanym jeszcze w roku 1939, wśród instytucji utrzymywanych przez Centos znalazły się dodatkowo subwencjonowane: Towarzystwo Przyjaciół Dzieci, Dom Sierot oraz Główny Dom Schronienia. Dla tego ostatniego przeznaczono dziewięć tysięcy złotych, co nie wystarczało nawet na najpilniejsze potrzeby. Możliwe, że właśnie o tej subwencji pisał Czerniaków w swoim dzienniku: „Załatwiłem sprawę subwencji dla sierocińców z Wolskiej”. Główny Dom Schronienia, złożony z dwóch przedwojennych placówek, mimo że przejęty przez Radę, na stałe znalazł się w budżecie Centosu i także później otrzymywał dotacje.
Pierwsza wojenna zima, brak funduszy i bezradność kierownictwa spowodowały, że sprawdziły się prognozy Korczaka dotyczące „zgnojenia materiału ludzkiego”. Świadczą o tym choćby niektóre zachowane karty zgonu wychowanków oraz zapiski kronikarskie Ringelbluma, który zanotował: „W domu dla podrzutków w Warszawie zmarło dwieście dzieci”. Fatalną sytuację instytucji potwierdzają też powojenne wspomnienia Adiny Blady-Szwajgier dotyczące najmłodszych dzieci skierowanych w agonalnym stanie do Szpitala Bersohnów i Baumanów. Być może w nawiązaniu do tego zbiorowego zgonu Ringelblum napisał: „Na pogrzebie maluchów z Wolskiej dzieci z internatu […] położyły wieniec z napisem «Od głodujących dzieci – dla dzieci, które zginęły z głodu»” oraz „Dziś ulica Wolska posłała swe dzieci – gołe i bose – na Tłomackie 5. Miała to być demonstracja przeciwko Gminie Żydowskiej, ale przepędzono je stamtąd, więc zawrócili wóz”. Główny Dom Schronienia był wizytowany w pierwszej połowie 1940 roku także przez Menachema Kona, który zanotował: „Przy wejściu do holu sierocińca od razu nabierało się pewności, ze dom ten budowano z miłością. Mimo bardzo złego stanu nie zatarły się ślady dawnej wspaniałości: szerokie, jasne korytarze, podłogi pokryte linoleum, pokoje w różnych kolorach, bez przygnębiającej, koszarowej jednostajności, pomieszczenia, w których dzieci miały czuć się lepiej i radośniej. […] Dzieci korzystały tu z dobrej, zdrowej żywności, zawsze miały czystą bieliznę, buty, ubranie”. O poziomie wyposażenia instytucji świadczyły między innymi zdjęcia zrobione wiosną 1940 roku podczas „fotograficznego objazdu” żydowskich instytucji opieki. Kon nie miał jednak złudzeń i pisał, że „tak było dawniej, gdy zakład był jeszcze domem. A teraz? […] Pierwszego listopada 1939 Zarząd Miasta pisemnie zawiadomił prezesa Gminy Żydowskiej, iż odtąd do niej należy obowiązek utrzymania zakładu. Z kolei Gmina oświadczyła kierownictwu domu dziecka, że nie posiada na to środków. Tak więc przed administracją stanął w całej swej ostrości tragiczny problem losu przeszło pięciuset maleństw”. Do stycznia 1940 roku szyby były wybite, okna wciąż otwarte, nieustannie brakowało węgla, a w pomieszczeniach dla niemowląt temperatura nie przekraczała czterech stopni. Personel pracował w zimowych ubraniach i rękawiczkach, ale dzieci przebywające w instytucji były gołe i bose. Kon pisał: „Przyczyna jest prosta: wszystko, co znajdowało się w zakładzie – pościel, dziecięca bielizna, pieluszki – zostało w czasie bombardowania rozkradzione przez rabusiów. Najbardziej dotkliwy był jednak brak żywności. Ta sytuacja spowodowała, że tylko w listopadzie [1939] z głodu zmarło pięćdziesięcioro sześcioro dzieci”.
Dopiero od drugiej połowy maja 1940 roku Centos zaczął regularnie przekazywać produkty żywnościowe. Pomoc ta była jednak ilościowo skromna, ponadto dary te nadawały się jedynie dla starszych dzieci, a nie dla niemowląt potrzebujących mleka, jajek, cukru i kaszy manny. Jak rekapitulował Kon: „Przed wojną personel zakładu obsługujący tę samą (co teraz) liczbę dzieci składał się ze stu sześćdziesięciorga osób. Teraz jest ich osiemdziesięcioro sześcioro. Kierownictwo składa się z następujących osób: Mayzner, doktor Kirszbojm, panna doktor Frydmanówna i administrator Epstein. Dawniej było tu czterdzieści dyplomowanych pielęgniarek, teraz już tylko cztery i czternaście pomocnic”. Pensje personelu zredukowano do czterdziestu procent, ale i tak od listopada 1939 do sierpnia 1940 roku wypłacono ponoć zaledwie za cztery miesiące i to w ratach. Efekty były widoczne: „Od listopada 1939 do lipca 1940 roku zmarło dwieście dwadzieścioro sześcioro dzieci. […] To, wskazuje doktor Frydmanówna na dziecko w kołysce, ma trzy lata, a waży cztery kilogramy, to znaczy tyle, ile zwykle waży dwumiesięczne niemowlę”.
W sprawozdaniu Prezesa Rady Żydowskiej za drugi tydzień maja 1940 roku czytamy, że z Głównego Domu Schronienia przeniesiono do Schroniska dla Żydów Niezdolnych do Pracy w Broszkowie trzydzieścioro pięcioro dzieci starszych upośledzonych intelektualnie. W tym okresie powstało również Koło Przyjaciół Głównego Domu Schronienia, które miało zbierać odzież i zabawki dla dzieci. Nie wiadomo jednak, jaka była efektywność jego działania.
A tymczasem liczba potrzebujących opieki wzrastała. W sprawozdaniu Centosu za czerwiec 1940 roku czytamy: „Pewną ilość dzieci przyjął również największy internat warszawski, Główny Dom Schronienia (przy ul. Leszno 127), borykający się z niesłychanymi trudnościami; znajduje się w nim obecnie 511 sierot oraz dzieci porzuconych lub opuszczonych”. Ale już sprawozdaniu za lipiec 1940 roku pojawia się informacja: „W związku z szczególnie katastrofalną sytuacją największego internatu, Głównego Domu Schronienia (przy ul. Leszno 127), w którym na początku lipca zaczęła w sposób zastraszający wzrastać śmiertelność wśród niemowląt i małych dzieci, poczynił „CENTOS” specjalne kroki w kierunku przyjścia Zakładowi z pomocą; mimo ogromnych trudności wystarał się o doraźną większą pomoc pieniężną, polepszył zaprowiantowanie internatu, przydzielił z magazynu ŻSS osiemset sztuk bielizny i odzieży (kaftaników, pieluch, koszulek itp.), poczynił starania o przydział mleka dla Zakładu itp. Poza tym została przez przedstawicieli Centosu przeprowadzona w lipcu szczegółowa lustracja gospodarcza i sanitarna Zakładu, zaś przez przedstawicieli Centosu i Rady Żydowskiej – lustracja rachunkowości Zakładu”. Niestety te dokumenty się nie zachowały. W tym czasie, niejako równolegle, w Radzie również obradowano nad położeniem Głównego Domu Schronienia. Ze sprawozdania Przewodniczącego Rady Żydowskiej w Warszawie za okres 26 lipca – 15 sierpnia dowiadujemy się, że w tym czasie odbyło się zebranie, którego celem miało być powołanie honorowego komitetu pomocy na rzecz tej placówki. Wiadomo też, że podczas pierwszych wojennych wakacji, kiedy z inicjatywy Domu Sierot z Krochmalnej 92, prowadzonego przez Janusza Korczaka i Stefanię Wilczyńską, udało się wysłać żydowskie dzieci z warszawskich sierocińców na kolonie, do Wawra, do miejsca należącego do Towarzystwa Dom Sierot, czyli kompleksu „Różyczka”. W wyjeździe brały udział również dzieci z Głównego Domu Schronienia, o których wspomina się, że miały poodmrażane palce.
Główny Dom Schronienia, tak jak wszystkie instytucje żydowskie znajdujące się
poza planowanymi granicami getta, musiał szukać nowego miejsca w obrębie murów.
Nie wiemy, kto w praktyce był za to odpowiedzialny, ponieważ – o czym była już mowa
wcześniej – instytucja przed wojną podlegająca Magistratowi od roku pozbawiona była
już opieki tak zwanego organu prowadzącego, a zdaje się, że ani Centos, ani Judenrat nie
chciały w pełni przyjąć na siebie tej odpowiedzialności, co okazało się dla Głównego
Domu Schronienia tragiczne. Jak wynika z zachowanych dokumentów, przeprowadzka
została odroczona o dwa tygodnie względem pierwotnego terminu, co ułatwiło
poszukiwania nowego lokum.
W piśmie Centosu do Michała Weicherta, kierującego Żydowską Samopomocą
Społeczną, z 29 listopada 1940 czytamy: „Główny Dom Schronienia, Leszno 127, w
którym znajduje opiekę blisko pięcset sierot i dzieci opuszczonych, przeniósł się drogą
zamiany do Zakładu im. św. Stanisława Kostki przy ul. Dzielnej 39. Nowy lokal jest
znacznie mniejszy od poprzedniego, pojemność jego nie przekracza trzystu
pięćdziesięciorga dzieci. Pięćset dzieci z Głównego Domu Schronienia z ogromnym
trudem zostało w tym lokalu usadowionych. Ciasnota jest bardzo wielka. Warunki
mieszkaniowe pod wszystkimi względami niezwykle ciężkie”. Z tygodniowego
sprawozdania Przewodniczącego Rady Żydowskiej za okres 22 listopada – 12 grudnia
1940 dowiadujemy się dokładnie, jak zmieniła się liczba dzieci przebywających w
placówce. I tak 22 listopada 1940 dzieci było czterysta siedemdziesięcioro dwoje, po
trzech tygodniach zaś liczba ta zwiększyła się do czterystu siedemdziesięciorga czworga.
Przyjęto czternaścioro nowych podopiecznych, zmarło dwoje, dziesięcioro „odeszło”. O
przeprowadzce Głównego Domu Schronienia pisały też lakonicznie z pewnym
opóźnieniem dwie gazety koncesjonowane „Nowy Kurier Warszawski” oraz „Gazeta
Żydowska”.
Można zakładać, że najpóźniej w grudniu Główny Dom Schronienia przeniósł się
do getta. Już w styczniu w „Gazecie Żydowskiej” można było przeczytać, że do instytucji
kierowane są dzieci znalezione na ulicy. Takie informacje będą pojawiać się
wielokrotnie. W maju 1941 roku „Gazeta Żydowska” pisała: „Rejony Służby Porządkowej
otrzymały instrukcje w sprawie odsyłania znalezionych, względnie podrzuconych lub
bezdomnych dzieci. Dzieci takie należy przede wszystkim skierować do kąpieli, [gdzie]
powinny zostać ostrzyżone i wykąpane, a odzież ich wydezynfekowana. Wówczas
dopiero odesłać należy dzieci wraz ze świadectwem odwszenia do Głównego Domu
Schronienia przy ul. Dzielnej 39”.
O katastrofalnym położeniu placówki świadczy apel skierowany do kobiet
zamieszczony przez Patronat Głównego Domu Schronienia na łamach tej samej gazety
zaraz po przenosinach do getta. Brzmiał on: „Ratuj, Matko Żydowska! Ratuj te dzieci,
które matki nie znają i złóż każdego miesiąca małą, groszową ofiarę, a nakarmimy i
odziejemy sieroty. Wierzymy, że tę drobną ofiarę poniesiesz. Nie dziękujemy Ci za nią,
gdyż nie dziękuje się za spełnienie społecznego obowiązku. Świadomość, że dopomogłaś
w ogrzaniu i nakarmieniu bezdomnego maleństwa będzie Ci jedyną i najcenniejszą
zapłatą”. W dwa miesiące później na tych samych łamach ukazało się podziękowanie
Patronatu za okazaną pomoc, skomentowane przez redakcję Gazety: „Mamy nadzieję, że
przykład ten znajdzie naśladowców”.
O trudnej sytuacji sierocińca na początku 1941 roku świadczą nie tylko anonse o
podrzucaniu dzieci oraz wysiłki Patronatu, ale również dokumenty i raporty powstałe w
kręgu Żydowskiej Samopomocy Społecznej. Z wykazu zakładów opieki z początku lutego
1941 roku można się dowiedzieć, że w Głównym Domu Schronienia przebywało już
pięćset dziesięcioro dzieci. Podejmowane były również starania, by otrzymać
dodatkowe środki dla najsłabszych, także tych „potrzebujących specjalnego
dożywienia”. To bodaj pierwszy dokument, w którym dzieci pojawiają się z imienia i
nazwiska. Początek 1941 roku to także czas, kiedy – w świetle dostępnych materiałów –
do Głównego Domu Schronienia zaczynały być, poza subsydiami pieniężnymi z Centosu,
przydzielane dary rzeczowe: pięćdziesiąt koców dla dzieci przesiedleńców, które także
były tu kierowane, oraz tkaniny – surówka w ilości pięćset jardów. W marcu liczba
dzieci osiągnęła pięćset dwadzieścioro troje, co według dokumentów Centosu było już
absolutnie górną granicą zatłoczenia. W piśmie z 20 kwietnia 1941 roku czytamy:
„Zachodzi najbardziej paląca konieczność rozładowania tego internatu, co byłoby
możliwe tylko przy udzieleniu internatom na Śliskiej i Chłodnej, które zaofiarowały się
zabrać część dzieci z Głównego Domu Schronienia – pewnego kontyngentu bielizny
pościelowej. Dla tego celu jest niezbędne kolejne 500 jardów surówki. Zaznaczamy, iż w
chwili obecnej wskutek nieprawdopodobnej ciasnoty i braku bielizny w Głównym Domu
Schronienia jest 127 przypadków świerzbu”.
Dary przekazywane do instytucji nie zawsze trafiały do podopiecznych. Bywało,
że rozkradali je pracownicy, o których już wtedy mówiło się, że to ludzie, którzy w
normalnych warunkach najpewniej straciliby pracę. Aczkolwiek głównymi problemami
instytucji, poza nieuczciwym personelem, były ciasnota i głód, a także – co łączy się
bezpośrednio z tym drugim – całkowita niemożność zdobycia produktów dla niemowląt.
Wspominał o tym Henryk Rotenberg w liście do Michała Weicherta: „Nie mogę pominąć
żadnej sposobności, by nie wskazać na sytuację niemowląt i małych dzieci do trzech lat
pozostających pod opieką Towarzystwa Przyjaciół Dzieci i „Kropli Mleka” oraz
Głównego Domu Schronienia. Brak mleka (od szeregu miesięcy) wzmaga śmiertelność w
sposób zastraszający. Korespondencja przeprowadzona na ten temat z Władzami nie
dała żadnego wyniku. Wyjściem z sytuacji byłaby hodowla pewnej ilości kóz przez
opiekę społeczną w dzielnicy żydowskiej, ale sprawa ta na terenie naszym nie znajduje
należytego oddźwięku”. Odpowiedź Weicherta była zdumiewająco entuzjastyczna,
aczkolwiek niewiele do sprawy wniosła. Warto może dodać, że na Dzielnej 39
podejmowano próby zorganizowania jakiegokolwiek pożywienia we własnym zakresie.
W dokumentach zebranych przez współpracowników Emanuela Ringelbluma czytamy
na przykład, że przy Głównym Domu Schronienia w pierwszej połowie 1941 roku
zagospodarowano teren i przygotowano go pod uprawę.
Wiedza o tragicznej sytuacji Głównego Domu schronienia była powszechna.
Janusz Korczak, który wiedział, co się tam dzieje, zdecydował się, by wziąć urlop z
własnej instytucji i przenieść się na jakiś czas na Dzielną 39. Po kilkudniowej obserwacji
napisał: „Należy niezwłocznie wszcząć i błyskawicznie przeprowadzić śledztwo w
sprawie masowego morderstwa dzieci w internacie Dzielna 39. – Wystarczy paru dni,
aby zamrozić na śmierć głodne dzieci – to właśnie dzieje się rzekomo w tej szatańskiej
spelunce”. Niedługo potem odbyło się zebranie, na którym przedstawiono położenie
sierocińca. Korczak zanotował zdania, które zostały wygłoszone przez doktora
Mieczysława Mayznera, lekarza miejscowego: „1. Internat znajduje się na dnie przepaści.
2. Już zaczynają umierać dzieci szkolne. – Dzieci są u kresu możliwości. 3. Siedemnaście
osób personelu chorych na tyfus. 4. Nie należy nikogo oskarżać w myśl rosyjskiego
przysłowia: «leżaszczewo nie bijut». 5. Należy rozładować internat – rozesłać żywe
jeszcze dzieci do innych zakładów, a Dzielną 39 zamknąć”.
W dzień po zebraniu Korczak przywiózł własne łóżko, pościel i drobiazgi i
wprowadził się na miesiąc do Głównego Domu Schronienia. Od razu próbował
zorientować się w sytuacji. Widział, że dzieci są w fatalnym stanie, prawie wszystkie
mają rozwolnienie, a pokoje nie są ogrzewane. Na podstawie wstępnych obserwacji
próbował planować dalszą pracę. Ambitne zamierzenia nie zostały zrealizowane,
przeszkodziła mu bowiem gettowa rzeczywistość, czyli między innymi wizyta Kolumny
Sanitarnej, której zadaniem była walka z tyfusem. Po czterech tygodniach pracy na
Dzielnej Korczak wrócił do Domu Sierot na Sienną 16/Śliską 9. Nie stracił jednak
kontaktu z Głównym Domem Schronienia. Na ręce doktor Natalii Zylberlast-Zandowej,
którą zresztą tymczasem powołano tam do pracy, złożył 2 kwietnia 1942 list do dzieci.
Deklarował w nim, że pamięta o nich i dobrze im życzy.
Z opinii Korczaka wynika, że choć podstawowymi problemami instytucji zimą
1942 roku były głód i chłód, to jednak duży udział w kryzysie tej placówki mieli jej
pracownicy. Chaos panujący wśród personelu oraz brak jasnego podziału zadań
powodował całkowite rozprężenie i brak odpowiedzialności. Miało to wpływ na dzieci,
wśród których dostrzegalne było otępienie oraz jakiś rodzaj zezwierzęcenia. Korczak
pisał: „Dzieci? Nie tylko dzieci, bo i bydlęta, i padlina, i gnój. Przychwyciłem siebie na
nadużyciu: daję takim niepełne łyżki tranu. – Sądzę, że na ich grobie wyrosną pokrzywy,
łopuch i blekot, nie pożywne jarzyny, nie kwiaty, skąd znowu. […] Wydalony z Domu
Sierot niedorozwinięty, złośliwy drapieżnik znalazł się tu”. Zachowanie dzieci było
pochodną warunków, jakie im stworzono.
W marcu 1942 roku do Głównego Domu Schronienia wysłany został reporter
„Gazety Żydowskiej”. 1 kwietnia ukazał się na jej łamach krótki artykuł, którego celem
miało być wzmożenie zainteresowania tą placówką. Tekst ten, tak ze względu na autora,
przedstawionego już wcześniej Hermana Czerwińskiego, jak i z powodu liczby
szczegółowych danych, zasługuje na uwagę. Po pierwsze Czerwiński podał, że w
placówce na Dzielnej 39 przebywało pięćset sześćdziesięcioro dzieci. Te, które tam
trafiały, przenoszono do sali kwarantannowej, gdzie spędzały pierwsze godziny. „Po
wytrzymaniu tej swego rodzaju ogniowej próby – dzieci zdrowe kierowane są do sal na
piętrze.” Czerwiński nie wyjaśnił natomiast, co działo się z tymi, których organizmy nie
okazywały się wystarczająco silne. Ciąg dalszy artykułu to obrazki z życia codziennego
placówki: wychowawczyni pokazuje reporterowi dziecięce rysunki i robótki, autor
rozmawia z chłopcem, który samodzielnie zrobił samochodzik i cieszy się, że zaraz
podany zostanie „magnacki obiad”, czyli klops. Niestety – jak pisał Czerwiński –
konieczne jest wsparcie szerokich mas społeczeństwa, bo ani opieka Czerniakowa, ani
pomoc Centosu, ani też niedawna bytność Korczaka, który „wydatnie przyczynił się do
ustanowienia zakładu”, nie wystarczają.
„Magnacki klops” był chyba istotnie wyjątkowym wydarzeniem na Dzielnej 39.
Zachował się jadłospis z 26 kwietnia 1942, dołączony do dokumentacji sporządzonej
przy okazji remanentu w Głównym Domu Schronienia. Dowiadujemy się, że na
śniadanie podana została zupa i chleb, na obiad kapuśniak z płatkami owsianymi oraz
chleb z pasztetem z krwi i warzyw, na kolację zaś chleb z miodem i kawa ze sztucznym
miodem. Dodatkową informacją, jaką wyczytać można z zachowanego jadłospisu, jest
liczba osób, którym tego dnia wydano posiłki. I tak, 26 kwietnia 1942 w Głównym Domu
Schronienia znajdowało się siedemdziesięcioro czworo niemowląt, trzysta
pięćdziesięcioro dwoje dzieci w wieku przedszkolnym, sto trzydzieścioro sześcioro
dzieci w wieku szkolnym oraz dwadzieścioro pięcioro dzieci personelu, co w sumie daje
liczbę pięciuset osiemdziesięciorga siedmiorga dzieci. Do tego dochodziło dwadzieścioro
troje mieszkańców bursy, czyli zapewne starszych wychowanków, dwie matki (zapewne
karmicielki) oraz osiemdziesięcioro jeden członków personelu. W sumie daje to sześćset
dziewięćdziesiąt trzy osoby.
W sierpniu 1942 roku, w czasie trwania Wielkiej Akcji Likwidacyjnej, dzieci wraz z opiekunami zostały okresowo przeniesione z Dzielnej 39 do placówki przy ulicy Wolność 14. Przeprowadzkę tę z okien Pawiaka obserwowała Mary Berg: „Staliśmy wszyscy przy oknie i obserwowaliśmy, jak Niemcy otaczają budynki. Szeregi dzieci trzymających się za rączki zaczęły wychodzić z bramy. Były wśród nich maluszki mające po dwa, trzy latka. […] Szły parami, spokojnie, a nawet z uśmiechem. Nie miały najmniejszego poczucia swojego losu”. Mary Berg nie mogła wiedzieć, dokąd dzieci prowadzono. Doprecyzowali to po wojnie Adolf Berman i jego żona Barbara Temkin- Bermanowa, pisząc, że po blokadzie ulicy dzieci z Dzielnej 39 najpierw trafiły do Domu Dziecka przy ulicy Wolność 14, a dopiero później, w większej grupie (w liczbie około tysiąca) wywiezione zostały do obozu zagłady w Treblince.
Encyklopedia getta warszawskiego jest efektem wieloletniego projektu badawczego prowadzonego w Żydowskim Instytucie Historycznym w ramach grantu Narodowego Programu Rozwoju Humanistyki. To kompendium wiedzy o getcie warszawskim, łączące dotychczasowe ustalenia z najnowszymi badaniami naukowców. Wybrane w publikacji hasła dotyczą najważniejszych instytucji getta warszawskiego: zarówno oficjalnych (np. Rada Żydowska), działających jawnie (np. Toporol czy ŻTOS), jak i konspiracyjnych (np. partie polityczne czy podziemne organizacje), a także najważniejszych wydarzeń w historii getta: jego utworzenia, wielkiej akcji likwidacyjnej czy powstania w getcie. Encyklopedia stanowi syntezę wszystkich prac nad pełną edycją Archiwum Ringelbluma, w jej zakres weszły również inne kolekcje archiwalne ŻIH oraz opublikowane materiały źródłowe i wspomnieniowe dotyczące getta warszawskiego i Zagłady.