Encyklopedia getta warszawskiego

Ponad 2 tysiące haseł dotyczących historii i życia codziennego w getcie warszawskim – wirtualne kompendium wiedzy na temat zamkniętej dzielnicy żydowskiej w Warszawie jest już dostępne. Ponadto, wybór haseł został wydany w wersji książkowej.

[[tag]]
[[ searchIndexLetter ]]
szukasz
[[searchWord]]
[[parentCategories[0].categoryname]]
[[childCat.categoryname]]
[[childCat2.categoryname]]
Typ dokumentu:
[[docTypeName]]

haseł: [[resultNumer]]
haseł: BRAK
[[article.mainPhoto.description]]
Hasło:

[[article.title]]


WAŻNE DATY:
spis treści:
  1. [[paragraph.paragrTitle]]
  2. Przypisy
  3. Powiązane treści
  4. Bibliografia

tagi:
[[tag.value]],
[[category.categoryname]]
[ [[result.title.charAt(0).toUpperCase()]] ]
[[result.title]] [więcej...]
nie znaleziono wyników
nie znaleziono wyników dla zaczynających się od [[char]] lub
nie znaleziono wyników dla zaczynających się od cyfr
nie znaleziono wyników dla zapytania: "[[searchWord]]"
nie znaleziono wyników dla wybranego zestawu tagów
nie znaleziono wyników dla wybranych kategorii
i typu hasła [[docTypeName]]
[[article.title]]
[[article.shortVersion]]

[[$index + 1]]. [[paragraph.paragrTitle]]
[zwiń] [rozwiń]
[[photodescription]]
Przypisy
[zwiń] [rozwiń]
Powiązane treści
[zwiń] [rozwiń]
Bibliografia
[zwiń] [rozwiń]
Autor: [[article.author]]

Dom Sierot – Chłodna 33 później Sienna 16/Śliska 9

Początki

W roku 1910 Towarzystwo „Pomoc dla Sierot”, które zajmowało się opieką nad
opuszczonymi dziećmi żydowskimi, podjęło decyzję wybudowania własnego domu. 12
maja 1910 roku zakupiono plac przy ulicy Krochmalnej 92. Powołano Komisję
Budowlaną pod przewodnictwem doktora Izaaka Eliasberga. Autorem zwycięskiego
planu był Henryk Stifelman, popularny architekt, autor projektów wielu warszawskich
kamienic i budynków użyteczności publicznej. Kamień węgielny pod budynek
przeznaczony dla ponad setki wychowanków położono 14 czerwca 1911 roku, a już 7
października 1912 roku Janusz Korczak i Stefania Wilczyńska wprowadzili do
nowego domu pierwszych wychowanków.
Budynek Domu Sierot wyróżniał się na tle fabrycznej Woli. Zbudowany w latach
1911−1912 był – jak na ówczesne czasy – bardzo nowoczesny i reprezentacyjny. Nieco
oddalony od samej ulicy, sprawiał wrażenie enklawy wśród drzew. Blisko Domu Sierot
znajdowało się kilka innych dziecięcych instytucji opiekuńczych, takich jak chociażby
Szpital Karola i Marii przy ulicy Leszno 136 czy też żydowski Dom Schronienia Ubogich,
Sierot i Starców Starozakonnych mieszczący się przy Wolskiej 18.
W Domu Sierot mieszkało na stałe około setki wychowanków i około                                                              dziesięciorga bursistów-praktykantów. Na czele Domu Sierot stał Korczak, czyli jego
dyrektor, oraz Stefania Wilczyńska zatrudniona na stanowisku kierowniczki Domu
Sierot i działającej przy nim bursy. Prawidłowe i sprawne funkcjonowanie Domu Sierot
zapewniali również nieliczni etatowi wychowawcy oraz pracownicy techniczni, czyli
kucharki, szwaczka, praczka i dozorca, którzy także byli zaangażowani w całościowy,
codzienny proces wychowawczy realizowany na Krochmalnej. Jak pisała Klara Maayan,
międzywojenna praktykantka w Domu Sierot: „Personel techniczny miał kolosalne
znaczenie w wychowaniu i Korczak zapraszał ich często jak ekspertów na różne
zebrania, a wychowankowie lubili przebywać w pralni lub kotłowni i utrzymywali z nimi
przyjazne stosunki”. W Domu Sierot nie czyniono rozróżnienia, jakże wówczas
powszechnego, między wychowawcami a osobami pracującymi fizycznie. Zdanie tych
ostatnich liczyło się na równi ze zdaniem personelu pedagogicznego, a nierzadko było
nawet ważniejsze. Praczka i stróż byli zapraszani na posiedzenia na Krochmalnej nie po
to, żeby im sprawić przyjemność, ale żeby jako znawcy „mięsa życia” poradzili i pomogli.
W Domu Sierot nie było sprzątaczek, a i wspomniany personel techniczny był dość
nieliczny. Dzieci bowiem obsługiwały się same, zgodnie z przydzielonymi dyżurami.
Taki wspólnotowy model organizacji był dla Domu Sierot niezwykle istotny nie
tylko wychowawczo, ale także pod względem materialnym. Praca dzieci, wychowawców
i bursistów była niemal wystarczająca, nie trzeba było zatrudniać wielu dodatkowych
osób, co dla instytucji utrzymywanej w dużej mierze ze składek członków Towarzystwa
„Pomoc dla Sierot”, szczególnie w początkowej fazie jej istnienia, miało ogromne
znaczenie.
Poza pracownikami etatowymi w Domu Sierot ważną rolę odgrywali praktykanci
zwani bursistami. Bursa była pomysłem Korczaka i w zasadzie działała od 1923 r.
Pomyślana była początkowo jako miejsce zatrudnienia dla byłych wychowanków. Była
to pionierska forma kształcenia młodych ludzi, którzy w zamian za pracę na rzecz
placówki otrzymywali możliwość praktyki wychowawczej połączonej z codziennym
kontaktem z doświadczonymi wychowawcami. Bursa była także dla tego typu instytucji
kolejnym już sposobem oszczędności – zapewnienie dachu nad głową i posiłków
dwudziestu osobom przy setce dzieci było zapewne mniejszym wydatkiem niż regularne
wypłacanie uposażenia. Początkowo przyjmowano do bursy wyłącznie byłych
wychowanków, dając im tym samym szansę na kontynuowanie pobytu w miejscu
znanym i bezpiecznym, z czasem jednak, od połowy lat dwudziestych, Dom Sierot
otworzył swoje podwoje dla kandydatów spoza sierocińca.

Międzywojnie

W latach międzywojennych na Krochmalnej zwykle przebywała nieco ponad
setka wychowanków w wieku od 7 do 14 lat. Przyjmowano dzieci w normie
intelektualnej, zasadniczo bez fizycznych niepełnosprawności. Korczak tak pisał o tych,
które mogły znaleźć się w Domu Sierot: „Nie przyjmowaliśmy dzieci wprawdzie ubogich,
ale mających dostateczną opiekę, nie przyjmowaliśmy kalek, chorych,
niedorozwiniętych, a przyjąwszy przez niedopatrzenie – usuwaliśmy. Postępując tak,
wychodziliśmy z założenia, że Dom Sierot dawać winien opiekę zdrowym fizycznie, acz
dziedzicznie ciężko obarczonym, słabym i niedokarmionym, zdrowym umysłowo i
moralnie sierotom. Innymi słowy lokujemy kapitał pracy i środków tam, gdzie
oczekujemy maksimum społecznego pożytku”. Korczak uważał, że instytucja powinna
mieć prawo selekcji nowych podopiecznych i to w taki sposób, by utrzymać dobrostan
tych już przebywających w placówce.
Po przyjściu do Domu Sierot dzieci były badane przez Korczaka i dostawały nowe
ubrania. Od początku pobytu nowe dziecko otrzymywało też osobistego opiekuna –
starszego wychowanka, który miał wprowadzić nowicjusza w zasady funkcjonowania
placówki. Opieka ta trwała trzy miesiące, jednakże na życzenie obu stron mogła zostać
przedłużona lub skrócona. Opiekunowie zgłaszali się dobrowolnie, ale to ogół dzieci
głosował, czy zasługują na to, by dostać pod kuratelę nowego wychowanka. Na
zakończenie okresu opieki starszy wychowanek wypisywał wszystkie dostrzeżone wady
i zalety nowego dziecka. Gdy przybysz już się zadomowił i zasługiwał na zaufanie
innych, sam dostawał pod opiekę młodszego kolegę lub młodszą koleżankę.
Po miesiącu od przybycia do Domu Sierot odbywało się między dziećmi
głosowanie – tak zwany plebiscyt życzliwości i niechęci, który miał pokazać, jak nowy
wychowanek odnalazł się w grupie i jakie było zdanie pozostałych dzieci i dorosłych na
jego temat. Głosowało się za pomocą kart, na których widniały znaki: plus, minus lub
zero, oznaczające odpowiednio: lubię, nie lubię, jest mi obojętny/a. Plebiscyt był tajny, a
jego wyniki traktowano bardzo poważnie. Po upływie pierwszego roku od przyjęcia
organizowano następny plebiscyt, który przyznawał nowemu wychowankowi coś w
rodzaju kategorii obywatelskiej. Istniały w Domu Sierot cztery takie kategorie:
„uciążliwy przybysz”, „obojętny mieszkaniec”, „mieszkaniec” i „towarzysz”.
Dla dzieci, które znalazły się w Domu Sierot, nowe zwyczaje i sposób
funkcjonowania placówki były dużym zaskoczeniem. Do osobliwości należał na
przykład stojak ze szczotkami stojący na honorowym miejscu. Sprzęty te były
pełnoprawnymi „mieszkańcami” placówki pomagającymi w ujarzmianiu chaosu
codzienności. W Domu Sierot przywiązywano także dużą wagę do wyglądu
zewnętrznego. Starano się, by wychowankowie byli ubierani różnie, nie było tu bowiem
zwyczaju szycia mundurków lub identycznych fartuszków. Dzieci otrzymywały rozmaite
ubrania z darów, czasem szyto dla nich „wyprawki” w domowej szwalni, niemniej z
zasady nie ubierano ich jednakowo. Dbano zawsze o nowe i wygodne buty, którym
Korczak poświęcał szczególnie dużo uwagi. Założył nawet wewnętrzną domosierotową
firmę o nazwie „Szyk, blask i elegancja”, która zajmowała się czyszczeniem obuwia.
Codzienny rozkład dnia w Domu Sierot był ściśle zaplanowany, a każda chwila była
zagospodarowana i wypełniona pracą, nauką, zabawą lub dyżurami.
W pierwszych latach istnienia Domu Sierot w jego murach funkcjonowała szkoła,
z czasem, po wprowadzeniu ogólnopaństwowego obowiązku szkolnego, dzieci zaczęły
chodzić do szkół poza macierzystą instytucją. Ci wychowankowie, którzy mieli zbyt duże
zaległości w nauce, nadrabiali je na Krochmalnej. Raz w tygodniu, w piątek po południu
odbywała się kąpiel. Tego samego dnia wieczorem dzieci jadły też uroczystą szabasową
kolację. Zapalano wtedy świece, a wychowawca wygłaszał okolicznościową modlitwę.
Potem zaczynał się czas świętowania o charakterze bardziej obyczajowym niż
religijnym. Po godzinie ósmej wychowankowie byli już w łóżkach, a wychowawca czytał
coś lub opowiadał. Czasami ktoś grał na instrumencie bądź słuchano muzyki z płyty.
Raz w tygodniu dzieci były ważone, mierzone i oglądane. W Domu Sierot duży
nacisk kładziono na zdrowie wychowanków, także psychiczne. W związku z tym dzieci
miały zapewnioną możliwość odpoczynku od gwaru gromady i okresowego
przebywania w milczeniu. Mogły korzystać z pokoju ciszy albo posiedzieć na kanapie
znajdującej się na galerii nad salą rekreacyjną. Na galerii przebywały także te dzieci,
które nie mogły brać udziału w zajęciach grupowych z powodu jakiejś drobnej
niedyspozycji. Dzieci poważnie chore lub gorączkujące pozostawały na piętrze w
izolatce.
Rokrocznie, od 1921 roku, po zakończeniu nauki w szkole wychowankowie
wyjeżdżali na wieś do gminy Wawer. Miejsce to, zwane przez dzieci Gocławkiem lub
„Różyczką”, było podmiejską filią Domu Sierot. W ciągu roku szkolnego funkcjonowało
tam przedszkole kierowane przez Idę Merżan, przeznaczone dla młodszych dzieci, z
których część z czasem trafiła na Krochmalną 92. Od pewnego momentu zaczęto gościć
w „Różyczce” również dzieci i wychowawców z innych instytucji. Już w roku 1922 do
„Różyczki” zostali zaproszeni także wychowankowie Naszego Domu, co pozwoliło na
dłuższe spotkanie dzieci polskich i żydowskich. Początkowo w lipcu do Gocławka
przyjeżdżała Pani Stefa z dziewczynkami, a w sierpniu Korczak z chłopcami. Dzieci poza
wypoczynkiem i zabawami zajmowały się także pomocą przy uprawie roślin i hodowli
drobnych zwierząt w gospodarstwie. Dzięki temu „Różyczka” była samowystarczalna, a
częściowo dożywiała też mieszkańców Krochmalnej 92. Założona została bowiem z
konkretną intencją jako gospodarstwo dostarczające produkty do Domu Sierot i dopiero
z czasem zyskała kolejne funkcje, w tym także czysto rekreacyjne.
To, co niewątpliwie odróżniało Dom Sierot od innych placówek wychowawczych
tamtego okresu, to fakt, że instytucja ta poza funkcjami wychowawczymi była również
instytutem badawczym, w którym obserwowano rozwój dziecka. Poza wskaźnikami
czysto fizycznymi, takimi jak wzrost czy waga wychowanków, istotne były także kwestie
społeczne i to, jak dzieci odnajdują się w większej grupie rówieśniczej. Działalność
Domu Sierot w latach 1912−1939 oraz doświadczenie zdobyte przez ten czas były
kapitałem, z którego później, w latach wojennego kryzysu można było czerpać.
Wypracowane metody wychowawcze, schematy działania, wewnętrzne struktury
okazały się – przynajmniej przez jakiś czas – ostoją.

Wojna u bram

W roku 1939, gdy pogłoski na temat wybuchu wojny stawały się coraz bardziej
prawdopodobne, w Domu Sierot czyniono przygotowania do ewentualnego jej wybuchu.
Zachował się fragment listu Korczaka do nieznanego adresata w sprawie sposobów
zabezpieczenia Domu Sierot na wypadek wojny. Czytamy w nim: „Biorąc pod uwagę
różne formy i etapy niebezpieczeństw, które zagrażać mogą dzieciom Domu Sierot – i
możliwości ich zabezpieczenia – kierownictwo zakładu przewiduje: 1. Przygotowanie
schronu po uzgodnieniu z Komendantem Obwodowym [...] 2. W braku punktu oparcia
poza granicami miasta – rozesłanie dzieci do prawnych opiekunów i rodzin w razie
nakazu ewakuacji. Personelowi zalecono zwrócić się do Ubezpieczalni po maski gazowe.
Postanowiono nabyć pięć masek dla dzieci starszych, które zmuszone byłyby w dnie
niepokoju, współpracując z personelem, wychodzić poza obręb domu”. Te maski i
schron okazały się później bardzo przydatne.
We wrześniu 1939 roku na budynek Domu Sierot spadło kilka bomb, które
znacznie go uszkodziły. Korczak wraz z pracownikami i starszymi wychowankami gasił
pożary, a młodsze dzieci schodziły do dolnych pomieszczeń, które służyły za schrony. W
tych pierwszych dniach wojennych każde z dzieci spełniało pewną funkcję. Chłopcy
przynosili skądś wodę wiadrami, bo kanalizacja albo nie funkcjonowała, albo była
uszkodzona. Woda wtedy była na wagę złota. Każdy dostawał przydzielony jemu mały
garnuszek wody i ta ilość musiała wystarczyć na mycie zębów, twarzy i rąk. Dziewczynki
rozstawiały wiadra z suchym piaskiem dla obrony przez pożarem. Starsi
wychowankowie i młodzi wychowawcy stali na straży w dzień i noc, by ochronić dom.
A tymczasem, podczas gaszenia kolejnego pożaru na Krochmalnej 92, Józef
Sztokman, były wychowanek, a we wrześniu już pracownik Domu Sierot, przeziębił się,
w wyniku czego zmarł. Była to na Krochmalnej pierwsza ofiara wojny. Na jego grobie
niedługo potem dzieci złożyły „pierwsze ślubowanie sztandarowi” Domu Sierot, by żyć:
prawdą, pracą i pokojem. Udało się jednak przetrwać ten ciężki czas, a być może także –
dzięki zagrożeniu – jeszcze silniej się skonsolidować.
Jeszcze we wrześniu w suterenie Domu Sierot został urządzony punkt
opatrunkowy, gdzie okolicznym rannym i bezdomnym udzielano pierwszej pomocy.
Brakowało jednak żywności i odzieży, tym bardziej że na Krochmalną zaczęły trafiać
nowe dzieci: uliczne, uchodźcze, a także dzieci byłych wychowanków. Korczak, mimo
odpowiedzialności za własną instytucję, starał się wspomagać także inne placówki. Ze
wspomnień jednej z wychowanek Naszego Domu, który w wyniku działań wojennych
został we wrześniu tymczasowo przeniesiony z Bielan na ulicę Wolność, wynika, że
oprócz pomocy w aprowizacji placówki Korczak uczestniczył także w – enigmatycznie
określonym – „załatwianiu spraw” z władzami wojskowymi stacjonującymi wówczas na
Mokotowie.
Od 10 marca 1940 r. w Domu Sierot zaczęła funkcjonować pracownia krawiecko-
bieliźniarska zorganizowana przez ORT. Pracowało tam około dwudziestu osób, w
wieku od czternastu do dwudziestu czterech lat. Przeważnie były to starsze wychowanki
i bursistki z Krochmalnej, ale także podopieczne sierocińca przy Placu Grzybowskim 7
oraz Domu Młodzieży przy ulicy Twardej 27.
Po pierwszych miesiącach wojennych zawirowań i próbach przyzwyczajenia się
do nowej okupacyjnej sytuacji Dom Sierot zaczął działać jak dawniej. Ze wspomnień
wynika jednak, że Korczak stał się wówczas bardziej zasadniczy i wprowadził w
placówce coś na kształt wojskowej dyscypliny. Izaak Celnikier pisał po latach: „W
pierwszych dniach października 1939, w kilka dni po wkroczeniu Niemców do
Warszawy, poszedłem, by zobaczyć, co się dzieje z Domem Sierot na Krochmalnej.
Doktora Janusza Korczaka spostrzegłem od razu, wchodząc do jadalni. Nosił polski
mundur wojskowy. Był zmieniony. Zdania brzmiały jak rozkazy”.                                                                        Jednakże, pomimo tej odgórnie wprowadzonej dyscypliny, nie udało się pokonać
innych problemów, niezależnych od postawy mieszkańców domu. Jak wspominała Ida
Merżan, magazyn żywnościowy był prawie pusty. Korczak zaczął już wtedy zabiegać o
większe subsydia dla Domu Sierot. Było to w dużej mierze działanie
zinstytucjonalizowane: pisał podania, odezwy, odwiedzał inne placówki i urzędy. Dzieci
w Domu Sierot było już wiosną 1940 sto pięćdziesięcioro.
Z listu wystosowanego nieco przez Korczaka do władz okupacyjnych wynika
także, że podczas tego pierwszego roku wojny w Domu Sierot na Krochmalnej oprócz
remontów wymuszonych zniszczeniami wojennymi przeprowadzone zostały także inne
prace. Korczak pisał: „Niepewni dnia jutrzejszego przystąpiliśmy do remontu drzwi i
okien, wybieliliśmy w dniach ostatnich umywalnię, dom utrzymujemy w czystości”. Z
tego samego listu dowiadujemy się także, że pomimo grozy wojny oraz problemów
związanych z aprowizacją, panował w niej spokój, a życie toczyło się bez większych
problemów. „W ciągu roku nie było ani jednego przypadku choroby zakaźnej, ani razu
nie zarządzono kwarantanny, ani przymusowej kąpieli”. Zarządzanie kryzysowe
wprowadzone przez Korczaka i realizowane za zgodą pracowników okazało się bardzo
skuteczne. Konieczne jednak było wzmożenie działań poprawiających aprowizację
instytucji. Ustawiczny niedobór jedzenia, mimo starań Korczaka i jego wypraw „do
miasta” po jakiekolwiek dary czy zaległe składki, dawał się we znaki wszystkim
mieszkańcom. Jarosław Abramow-Newerly, syn dawnej wychowanki Barbary
Szejnbaum i zaprzyjaźnionego z Korczakiem Igora Newerlego, wspominał po latach, że
na tyłach budynku dzieci sadziły kartoflane obierki, z których wyrastały zielone liście.
Być może oprócz rozpaczliwych prób uprawy własnych warzyw chodziło o to, by dzieci
mogły zająć się czymś w czasie, kiedy niezbyt bezpieczne było wychodzenie poza bramy
sierocińca.
W wakacje 1940 roku udało się Korczakowi i Wilczyńskiej po raz ostatni zabrać
dzieci na kolonie. Było to przedsięwzięcie zakrojone na dużą skalę, jako że do „Różyczki”
w Wawrze pojechało wówczas w sumie około trzystu żydowskich dzieci z warszawskich
internatów oraz domów sierot prowadzonych lub współprowadzonych przez Centos.
Jak wspominała Zofia Rozenblum, znająca Korczaka od wielu lat, a wówczas pracująca w
Centosie jako lekarz naczelny, przygotowania do tego przedsięwzięcia rozpoczęły się
dużo wcześniej: „W maju 1940 roku, gdy biuro Centosu mieściło się jeszcze na ulicy
Fredry […] przyszedł do mnie Korczak. Nie prosił tym razem o przydział żywności,
chciał po prostu, bym mu pomogła wywieźć swoją gromadę na wieś. «To może ostatnia
szansa pobiegania dzieci po lesie. Oddychanie wiejskim powietrzem, zrywania świeżej
trawy. Chcę wywieźć Dom Sierot do Gocławka. Mamy tam nasz własny budynek. Zabiorę
i inne dzieci, ale dajcie mi ekwipunek, personel i prowiant. Może to nasze ostatnie
lato?»”. I rzeczywiście, udało się zabrać dzieci na kolonie i dać im możliwość
odetchnięcia zdrowym wiejskim powietrzem. Istotnym elementem pobytu dzieci w
Wawrze jest również znajomość Korczaka z ówczesnym jego wójtem – Stanisławem
Krupką, który w czasie wakacyjnych miesięcy 1940 roku zaangażował się w pomoc dla
dzieci kolonijnych. Najpewniej chodziło o kwestie aprowizacyjne, które były wówczas
najbardziej palące, wiemy także jednak, że po powrocie do Warszawy, w listopadzie,
Korczak wysłał do Krupki kwitariusz, czyli kartkę dziękczynną, w której napisane jest, że
dziękuje mu za „ofiarę w przysłudze i dobrej radzie”. Wójt Krupka zaś w swoich
powojennych wspomnieniach przytaczał wydarzenie, najprawdopodobniej z ostatnich
dni pobytu mieszkańców Domu Sierot w Wawrze. „Kiedy nastał tragiczny moment
rozstania (przymusowe przejście z dziećmi do getta w Warszawie) proponowałem
Doktorowi różne formy ocalenia go, na co powiedział mi: «Niestety, panie wójcie Krupka
– trzeba dać pokrycie na to, co w ciągu mego życia wyznawałem i głosiłem, to jest
wierność dziecku – człowiekowi». W Warszawie już przygotowywano się do stworzenia
zamkniętej dzielnicy dla Żydów.

Nowa lokalizacja w getcie

Dom Sierot mieścił się poza wyznaczonym obszarem getta, ale Korczak jako
dyrektor nie chciał się tam przenosić. Próbował szukać wsparcia, by wynegocjować z
okupantem możliwość pozostania pod starym adresem. Odwiedził Adama Czerniakowa,
licząc na jego wpływy. 29 października zaś napisał podanie do Jointu z prośbą o
wsparcie u władz miasta: „Czerpiąc środki z dobrowolnych ofiar, z trudem
przetrwaliśmy ten dwudziesty ósmy rok współżycia i współpracy z dziećmi. Siła i wiara
nasza opierały się na pomocy wychowawców i byłych wychowańców. […] Z całą
ufnością składamy na ręce Panów gorącą prośbę o poparcie, by pozostawiono dzieci w
domu, z którym bardzo trudno nam się rozstać. Z głębokim szacunkiem, kierownik
Domu Sierot i Bursy, Goldszmit/Korczak ” . Prośba ta nie znalazła posłuchu.
Dom Sierot przeniósł się zatem do getta i ulokował w budynku przy Chłodnej 33,
gdzie wcześniej mieściła się Państwowa Handlowa Szkoła Męska imienia Józefa i Marii
Roeslerów. Gmachy te nie były od siebie szczególnie oddalone, znajdowały się przy
równoległych ulicach, a dystans między nimi można było pokonać pieszo w dziesięć
minut.
Wiadomo prawie dokładnie, ile dzieci było wówczas w Domu Sierot – w liście
Korczaka do nieznanego adresata z dnia 23 października 1940 roku po raz kolejny pada
bowiem liczba stu pięćdziesięciorga dzieci. Co do personelu zaś można szacować, że
mogło przenieść się do getta około dwudziestu, może trzydziestu osób. Przenosiny
dokonały się pod koniec listopada 1940 roku. Dokładna data nie jest znana.
W sobotę 30 listopada 1940 roku w „Gazecie Żydowskiej” ukazała się następująca
wzmianka na temat przenosin: „Dom Sierot przy ul. Krochmalnej w Warszawie, jedna z
najpopularniejszych tego rodzaju instytucji w Polsce, został przeniesiony z Krochmalnej
92 do lokalu przy Chłodnej 33. […] Personel Domu Sierot składa się wyłącznie z
własnych wychowańców, spełniających ofiarnie tę ciężką pracę”. Lokal był mniejszy od
poprzedniego, ale dzieci udało się tam rozlokować.
Gmach, w którym późną jesienią 1940 r. zainstalował się Dom Sierot, był
nowoczesny i dość reprezentacyjny. I mimo początkowych trudności większość
wewnętrznych zwyczajów Domu Sierot, kultywowanych na Krochmalnej, została bez
większych modyfikacji przeniesiona na Chłodną. Personel starał się, by dzieci jak
najmniej odczuły zmianę. Wszystkim zależało, by Dom Sierot funkcjonował jak dawniej i
tym samym dawał jego mieszkańcom poczucie stabilizacji.
Ze wspomnień tych, którzy odwiedzali Dom Sierot już w getcie, a jednocześnie
znali zasady jego działania przed wojną, wynika, że zasadniczo nie zaszły szczególne
zmiany w organizacji czasu dzieci. Dzieci uczestniczyły w działaniu wewnętrznych
instytucji, sprzątały dom zgodnie z grafikiem, działała również szkoła. Korczak rozumiał,
że nie da się odizolować wychowanków od tego, co dzieje się poza Domem Sierot.
Komentował jednak tę nową rzeczywistość w dość specyficzny sposób. Postanowił
mianowicie ów „świat sprowadzić do dzieci”. Zależało mu, by podopieczni mieli okazję
zobaczyć prawdziwie toczące się życie i aktywność mieszkańców getta. Michał
Zylberberg wspominał bardzo dokładnie to zakrojone na szeroką skalę przedsięwzięcie.
Pewnego wieczora Korczak ponoć przyszedł do niego do domu i przedstawił swój
projekt. „Miał listę ludzi, którzy zgodzili się wystąpić [w Domu Sierot]; byli to
przedstawiciele różnych instytucji w getcie”. Potem podobno poprosił Zylberberga, żeby
ten wygłosił wykład inauguracyjny. Tematem pierwszego spotkania był znany pisarz
żydowski Icchak Lejbusz Perec, jeden z głównych twórców literatury jidysz. Wykład
odbył się po kolacji, w sali jadalnej, która na czas prelekcji została zamieniona w aulę. Na
wykładzie obecne były dzieci, ale także Korczak, Wilczyńska i cały personel. Na kolejne
spotkania mieli być zapraszani przedstawiciele różnych profesji, którzy teraz znaleźli się
w getcie, a także osoby, które pełniły funkcje publiczne, między innymi: policjant,
pracownicy Rady Żydowskiej czy też kupcowa – nieznana z imienia pani Rozenowa, o
której Korczak pisał jakiś czas później w tekście do gazetki Domu Sierot: „Pani
Rozenowa w swojej pogadance na Chłodnej ulicy opowiadała, jak nieuczciwi klienci
oszukują ją, jeżeli ona ma zmartwienie i nie może dobrze pilnować, bo myśli o chorym
dziecku w domu albo o niedobrym mężu, albo o tym, że musi dać łapówkę, albo jej towar
zabrali”. Michał Zylberberg wspominał, że wykłady odbywały się przez cały czas pobytu
dzieci na Chłodnej i nieomal wszystkie znajdujące się na liście Korczaka osoby zdołały
przybyć.
Dla młodych współpracowników (tak stałych, jak i dochodzących) organizowano
spotkania przypominające formą seminaria uniwersyteckie. Jona Bocian wspominała, że
raz w tygodniu po południu zjawiał się w Domu Sierot na Chłodnej jakiś pracownik
naukowy i prowadził konwersatorium, podczas którego wspólnie czytano fragmenty
książek, rozważano je i dyskutowano o nich. Najprawdopodobniej to właśnie do
starszych przyszli doktor Ignacy Schiper – historyk, Edmund Stein – filozof, Roza
Symchowicz – pracowniczka społeczna oraz Emanuel Ringelblum – historyk i działacz.
Z biegiem czasu wychowankowie Domu Sierot coraz wyraźniej odczuwali zmianę
rzeczywistości. Coraz bardziej dotkliwy był głód, z którym próbowano radzić sobie na
różne sposoby. Z jednej strony zwracano się do dawnych wychowanków, często
mieszkających już od lat poza Warszawą, o pomoc w postaci paczek żywnościowych, z
drugiej zaś organizowano różnego typu imprezy o charakterze czysto zarobkowym.
Przykładowo, w „Gazecie Żydowskiej” z 23 maja 1941 roku czytamy o planowanej na 25
maja „użytecznej imprezie artystycznej”, która ma rozpocząć się chwilę po południu w
lokalu przy ulicy Rymarskiej 12. „Impreza ta urządzona została staraniem znanych
działaczy w dzielnicy, panów Moryca Kona i Zeliga Hellera”, którzy to podobno
całkowity dochód przeznaczyli na utrzymanie dzieci w domu prowadzonym przez
Korczaka.
Na Chłodnej podczas trudnego, wojennego lata 1941 roku wspominano z
rozrzewnieniem ostatni wyjazd poza miasto. Jak pisała pracownica Domu Sierot:
„Zeszłego roku był Gocławek. Wszyscy wzdychają do niego i ja również. Ale szkoda
gadać. Mamy tu podwórko, nie tak duże, ale i nie małe. Dzieci spędzają tu każdą wolną
chwilę. Może będziemy chodzili na jakiś plac”. Szanse na to były jednak niewielkie, jako
że w ciasnym i praktycznie pozbawionym parków getcie placów takich było jak na
lekarstwo.
Życie Domu Sierot przy ulicy Chłodnej 33, rytm pracy i egzystencji jego
mieszkańców był, mimo różnicy w stosunku do lat przedwojennych, względnie stabilny i
pewny. Pomimo wstrząsu, jakim była przeprowadzka do dzielnicy zamkniętej, a także
aresztowanie Korczaka na samym początku „gettowej drogi”, udało się personelowi i
dzieciom, na tyle, na ile było to możliwe, nie popaść w apatię i nie dość, że utrzymać
Dom Sierot we względnie dobrej formie, to jeszcze starać się, by z jego ciepła mogły
korzystać także inne dzieci, przyjmowane „ponad normę” czy też zapraszane chociażby
na przedstawienia odgrywane przez mieszkańców.
Ten stan względnej adaptacji do warunków getta i relatywnie przyzwoitej w nim
egzystencji nie trwał zbyt długo. W niespełna rok po przeprowadzce, w związku z
zarządzeniem Heinza Auerswalda, komisarza do spraw stołecznej dzielnicy żydowskiej,
23 października 1941 roku ukazało się obwieszczenie o zmianie granic getta
warszawskiego i konieczności ponownej relokacji mieszkańców niektórych ulic. Dom
Sierot również otrzymał nakaz przeprowadzki i zmuszony był przenieść się z Chłodnej
33 na ulicę Sienną 16/Śliską 9.

Zmiana miejsca rezydowania

Przeprowadzka z Chłodnej na Sienną 16/ Śliską 9 spowodowana była projektem
korekt granic getta, które to zmiany miały zostać sfinalizowane w październiku 1941 r.
W powojennych wspomnieniach Stella Eliasbergowa pisała: „Zmieniono granice getta.
Wyrzucają nas z Chłodnej na ulicę Śliską. Warunki lokalowe okropne”. Można się jedynie
domyślać, że w związku z przeprowadzką do „małego” getta, czyli południowej części
stołecznej dzielnicy zamkniętej, i zmianą lokalu na dużo mniej wygodny dzieci musiały
czuć się co najmniej nieswojo. Po raz kolejny zostały pozbawione przystosowanego z
dużym wysiłkiem domu, po raz kolejny zostały wtłoczone w całkiem nową
rzeczywistość, ciasną przestrzeń i odmienne, a przy tym niewątpliwie dużo gorsze
warunki.
Na nową siedzibę Dom Sierot otrzymał miejsce w dużym gmachu Towarzystwa
Wzajemnej Pomocy Pracowników Handlowych i Przemysłowych. Był to stosunkowo
nowy budynek, zbudowany w latach 1912−1914. Zanim jednak Dom Sierot został
przeniesiony na Sienną/Śliską, od 1940 roku mieściła się tam średnia szkoła
artystyczna, znana pod nazwą Kursu Grafiki Użytkowej i Rysunku Maszynowo-
Technicznego, działająca pod auspicjami Rady Żydowskiej. Uczyła się tam młodzież,
którą decyzją okupanta pozbawiono dostępu do gimnazjów. W listopadzie 1941 roku
siedzibę szkoły przeniesiono na ulicę Grzybowską 26/28. Okolica, w której jesienią 1941
roku znalazł się Dom Sierot, była niewątpliwie jedną z lepszych w getcie, także ze
względu na rosnące tam drzewa i mniejsze niż gdzie indziej stłoczenie mieszkańców.
Stanisław Gombiński, spisujący w ukryciu swoje wspomnienia w pierwszej połowie
1944 roku, odtwarzał za pomocą porównań do „aryjskiej Warszawy” swoistą hierarchię
gettowych ulic. O Siennej pisał na przykład, że były to gettowe Aleje Ujazdowskie.
Dom Sierot najpewniej przeprowadził się w trzeciej dekadzie października 1941
roku. Nie dysponujemy szczegółowymi relacjami dotyczącymi tych przenosin. Istotne
jednak jest to, że Dom Sierot wprowadził się do budynku, w którym już mieszkali i
pracowali inni ludzie. Na parterze mieściła się kawiarnia Tatiany Epstein, gdzie
kelnerkami były panie z najlepszego towarzystwa. Mary Berg pamiętała, że grywał tam
również Władysław Szpilman. Henryk Makower wspominał, że przez cały czas istnienia
getta w tym budynku znajdowała się również kuchnia ludowa. Mieściła się ona na
czwartym piętrze. Od czasu do czasu odbywały się tam podobno występy artystyczne. O
kuchni tej pisał Leon Zalkind: „Na schodach spotykam kolejkę ludzi, stojących od parteru
do czwartego piętra, gdzie odbywało się rozdawnictwo obiadów dla inteligencji. Gdzieś
słychać krzyki, nawoływania. Na drzwiach znajduje się napis «Dom Sierot». Wchodzę...
Ach tak... Więc to w jednej sali wszyscy?”. W jednym z tekstów Korczaka przeznaczonych
do gazetki Domu Sierot znajdujemy taki oto opis tego skrawka nowej przestrzeni: „Na
drzwiach wejściowych napis: «Prosimy pana złodzieja, żeby nie łamał zamka, bo pokój
jest pusty, zamknięty jedynie dlatego tylko, żeby goście kuchni ludowej nie
zanieczyszczali podłogi»”.
Pomimo nowoczesności i wygody budynek, który oddano Domowi Sierot do
częściowej dyspozycji, był w ostatecznym rozrachunku o wiele gorszym miejscem niż
szkoła na Chłodnej. Przede wszystkim uderzała niesamowita ciasnota. Opierając się na
liście Korczaka wystosowanym w drugiej połowie listopada 1941 roku do Natana
Jaszuńskiego, można przypuszczać, że w tym czasie liczba wychowanków mogła sięgać
już stu osiemdziesięciu, tymczasem nowe miejsce przeznaczone dla Domu Sierot było
znacznie mniejsze od poprzedniej siedziby. Stella Eliasbergowa tak pisała o sposobach
zagospodarowania mało przyjaznej dzieciom przestrzeni: „Mała ciasna kuchnia, jedna
ubikacja. Personel spać musi z dziećmi. Doktor nie ma własnego kąta, łóżko pani Stefy w
maleńkiej kancelarii”. Korczak zaś dodawał: „U nas mieszka razem bardzo wielu ludzi.
Można się przyzwyczaić i można mieć takie prawa, żeby nie przeszkadzał jeden
drugiemu. My przyzwyczailiśmy się i każdy wie, co robić trzeba i czego robić nie wolno,
żeby nie przeszkadzać”. Mimo najszczerszych chęci musiało być to szalenie trudne, tym
bardziej że sytuacja materialna pogarszała się z dnia na dzień. Korczak w piśmie z maja
1942 roku informował wprost: „Nie mamy możnych protektorów. Trudno związać dziś
człowieka bez wybiegów, podstępów i kosztownej reklamy”.
O pracy pedagogicznej na Siennej Korczak pisał w tekstach przeznaczonych do
cotygodniowej gazetki Domu Sierot, podkreślając wspólnotowość tego procesu: „My
wychowujemy was, ale i wy nas wychowujecie. Nie gadaniem, ale porządkiem,
czystością, nauką i pracą, szkołą i dyżurami, nawet czystością pościeli i miseczek, nawet
zupą i cukierkami wychowujemy was. – Są sprawiedliwe prawa, samorząd, kółka i
zebrania wychowują was – i […] kontrola kasetek, i skrzynka znalezionych rzeczy, i
notariat”.
Życie na Siennej płynęło, mimo niedogodności, swoim dawno ustalonym rytmem.
Dzieci w Domu Sierot zajęte były pracami i dyżurami, były zadbane i względnie dobrze
odżywione, nie jest więc dziwne, że wiele osób chciało umieścić tam swoich
podopiecznych. Jak pisała Stella Eliasbergowa: „W porównaniu ze schroniskami dla
bezdomnych i nędzą rodzin Dom Sierot jest oazą dobrobytu i czystości. Toteż krewni
sierot – a tych jest coraz więcej – błagają o przyjmowanie dzieci”. Rzeczywiście, do
Domu Sierot, wbrew logice i wbrew możliwościom, przyjmowani byli nowi
wychowankowie. W czwartki do pani Stefanii Wilczyńskiej przynoszone były podania,
które ta rozpatrywała, czując, że odmawiając przyjęcia, wydaje wyrok śmierci. Korczak
zaś sam chodził po domach i sprawdzał, na ile zadeklarowane przez opiekunów fatalne
warunki bytowe są zgodne z prawdą, a na ile mają tylko zrobić na nim wrażenie i
przyspieszyć umieszczenie dziecka w Domu Sierot. Często wracał z tych wizyt
przepełniony uczuciem goryczy, ponieważ rodziny kłamały o swoim stanie
majątkowym, proponowały wręczenie łapówki w zamian za przyjęcie dziecka, zupełnie
nie licząc się z faktem, że w getcie są inne dzieci, dużo bardziej potrzebujące.
W Domu Sierot kontynuowała działalność wewnętrzna szkoła, choć – być może w
związku z ponownym otwarciem szkół żydowskich w roku szkolnym 1941/1942 – część
dzieci wychodziła uczyć się poza placówką opiekuńczą. Ogromną rolę wychowawczą
odgrywały również wszelkiego rodzaju aktywności teatralne i (psycho)dramatyczne, w
których dzieci brały udział. Jednym z nich było niezwykle ważne przedstawienie
zatytułowane Poczta, autorstwa Rabindranatha Tagore, o którym dalej będzie
szczegółowo mowa, choć – jak można przypuszczać – był to jedynie niewielki fragment
pracy edukacyjno-artystycznej na Siennej 16/Śliskiej 9. W Domu Sierot nieustannie
odbywały się bowiem przedstawienia kukiełkowe czy opowiadanie bajek, na które
zapraszano także dzieci z zewnątrz.
Czas spędzony przez Dom Sierot na Siennej 16/Śliskiej 9 był z pewnością
najtrudniejszym okresem w dotychczasowej historii sierocińca – ze względu na ciasnotę,
ogromną liczbę dzieci oraz pogarszające się z każdą chwilą warunki materialne i
aprowizacyjne. W liście do siostry Anny Korczak pisał: „Wizyt nie składam. Chodzę
żebrać o pieniądze, produkty, wiadomość, radę, wskazówkę. Jeśli to nazywasz wizytami,
są one ciężką i poniżającą pracą. A trzeba błaznować, bo ludzie nie lubią ponurych
twarzy”. Do ust przyklejał uśmiech i chodził zabawiać gettowych bogaczy, licząc na ich
łaskawość. Dbając o zapewnienie minimalnych przynajmniej warunków bytowania
swoim wychowankom, zwracał się o pomoc nawet do spekulantów prowadzących
interesy z Niemcami. Wielu miało mu to za złe, choć on sam nie miał skrupułów, gdy
chodziło o dzieci. Swoje starania rekapitulował w Pamiętniku: „Siedem wizyt, rozmów,
schodów, pytań. Wynik: pięćdziesiąt złotych i deklaracja na składkę pięć złotych
miesięcznie. Można utrzymać dwustu ludzi?”. O tym, że prośby te nie znajdują posłuchu,
pisała również Stella Eliasbergowa: „Doktór jest chory, ma spuchnięte nogi. Mimo to
pracuje bez wytchnienia. Chodzi na «żebry». Bywa, że dają mu pięć złotych i wymyślają
ordynarnie, wyrzucają. Antyszambruje w Gminie lub Wydziale Zaopatrzenia, by zdobyć
kaszę lub pieniądze”. Usiłuje dotrzeć do wpływowych osób, stoi w kolejkach, czeka,
prosi, być może nawet grozi tym, którzy nie chcą pomóc Domowi Sierot. Nie jest to
jednak jedyna jego troska. Przemierzając zatłoczone ulice getta, widzi, w jakich
warunkach żyją i umierają ludzie. „Niedola dzieci, widok konających z głodu na ulicy
spędza mu sen z oczu”. Nie chcąc jednak poprzestać tylko na załamywaniu rąk, decyduje
się na działanie poza Domem Sierot i aplikuje o pracę w Głównym Domu Schronienia,
mieszczącym się przy Dzielnej 39 i uznanym za piekło za ziemi. Po kilku niezwykle
trudnych tygodniach pracy w Głównym Domu Sierot wraca jednak do „swoich” dzieci.
Z zapisków Korczaka wynika, że życie w Domu Sierot na Siennej/Śliskiej wiosną i
latem 1942 roku. płynęło jeszcze we względnie spokojny sposób. W kwietniu odbył się
tradycyjny wieczór sederowy, na który – tak jak rok wcześniej – zaproszono
znamienitych gości. Imienne zaproszenie otrzymał między innymi Emanuel Ringelblum
z żoną Judytą. Jest prawdopodobnie, że i ten seder miał do pewnego stopnia charakter
imprezy charytatywnej.

Ostatnie chwile

Ostatnie miesiące istnienia Domu Sierot przed Wielką Akcją Likwidacyjną można
próbować rekonstruować w dużej mierze na podstawie Pamiętnika, do pisania którego
Korczak wrócił w maju 1942 roku. O pewnym sobotnim poranku zanotował:

Dzień zaczął się wagą. Maj dał duży spadek. Ubiegłe miesiące bieżącego roku niezłe i maj jeszcze nie
zatrważający. [...] Godzina sobotniego ważenia dzieci to godzina silnych emocji. Po śniadaniu posiedzenie
szkolne. [...] Po śniadaniu, na chybcika [...] klozet i zebranie, a na nim plan szkoły w lecie, urlopy i
zastępstwa. Byłoby wygodnie tak jak w roku ubiegłym. Ale w tym sęk, że zmieniło się wiele, inaczej
sypialnia, dzieci więcej przybyło i ubyło, nowe awanse, jest – co tu gadać – inaczej. I chciałoby się przecież
lepiej. Po zebraniu gazetka i wyroki sądowe. Wkradły się nadużycia. Nie każdy chce słuchać bitą godzinę o
tym, kto dobrze, kto źle gospodarował, co przybyło, co ubyło, co należy przewidzieć, co należy uczynić. Dla
nowych dzieci gazetka będzie objawieniem. [...] Zaraz po gazetce, męczącej dla mnie [...] dłuższa rozmowa
z panią protegującą do przyjęcia dziecko – to jest cała przeprawa, wymaga ostrożności, uprzejmości i
stanowczości – oszaleć można. Ale o tym kiedy indziej. Bo gong na obiad.

W dni powszednie program dnia układał się nieco inaczej. Można zauważyć
pewne rozluźnienie zwyczajów i nieco mniej rygorystyczną organizację czasu.
Aktywności pedagogiczne są teraz dostępne dla wszystkich bez względu na wiek i
dotychczasowy staż w Domu Sierot. Korczak pisał: „Dziś poniedziałek. Od ósmej do
dziewiątej pogadanka z bursą. Zresztą kto chce, może być obecny. Byle nie
przeszkadzał”. Zapisek pod datą 29 maja 1942 roku uświadamia czytającemu niedolę i
problemy, z jakimi borykali się jego wychowankowie w Domu Sierot:

W tej chwili przyniósł mi Semi do łóżka list: czy tak będzie dobrze? „Do Wielebnego Księdza Plebana przy
Parafii Wszystkich Świętych. Uprzejmie prosimy Sz. Ks. Plebana o łaskawe udzielenie nam pozwolenia na
kilkukrotne odwiedzenie ogrodu przy kościele w godzinach rannych, możliwie wczesnych (6.30−10).
Tęsknimy za trochą [sic!] powietrza i zieleni. Duszno u nas i ciasno. Chcemy zapoznać się i zaprzyjaźnić z
przyrodą. Nie będziemy niszczyć zasiewów. Gorąco prosimy o nieodmówienie naszej prośbie”.

Dzieci przebywające w Domu Sierot na Siennej 16/Śliskiej 9, stłoczone w miejscu daleko
odbiegającym od opuszczonego domu na Krochmalnej, do którego były przywiązane i w
którym miały przestrzeń do zabaw, tęskniły bardzo za zielenią i przestrzenią. Być może
za namową jednego z wychowawców postanowiły napisać prośbę do proboszcza
kościoła Wszystkich Świętych przy Placu Grzybowskim księdza Marcelego
Godlewskiego. List dzieci jest jednym z niewielu znanych śladów oddolnych inicjatyw
pochodzących od podopiecznych. Ze wspomnień wikarego, księdza Antoniego
Czarneckiego, wynika, że proboszcz Kościoła Wszystkich Świętych, skądinąd znany ze
swoich przedwojennych antysemickich wystąpień, a jednocześnie zaangażowany w
pomoc Żydom-konwertytom w warszawskim getcie, wyraził na to zgodę.
Ostatnim przedstawieniem, które przygotowano i wystawiono w Domu Sierot,
była wspomniana już Poczta Rabindranatha Tagorego, napisana pod koniec 1911 roku.,
a wydrukowana po raz pierwszy w roku 1912. Pierwsze wystawienie Poczty odbyło się
podczas święta Pesach, w kwietniu 1942 roku. Fabuła przedstawienia jest prosta. Amal,
mały wrażliwy chłopiec, jest ciężko chory. Nie może wychodzić z domu, bo dbający o
jego zdrowie doktor kategorycznie mu tego zabronił. Chłopiec ogląda świat przez okno,
rozmawiając przy okazji z mieszkańcami wioski. W tym samym czasie odbywa także
długie podróże w wyobraźni i całymi dniami czeka na list od króla, który to właśnie
otworzył na wprost okien domu Amala nową pocztę. Pod koniec sztuki stan chłopca
bardzo się pogarsza i dziecko umiera. Śmierć jednak jest spokojna, chłopiec odchodzi
przepełniony nadzieją i oczekiwaniem na list od króla.
Poczta nabierała w kontekście getta nowego znaczenia, stawała się metaforą
życia żydowskich dzieci przebywających za murem. Amal, tak samo jak sieroty
przebywające w gettowych instytucjach opiekuńczych, mógł obserwować świat tylko z
daleka. Dokładnie tak samo jak one, wbrew swojej woli zamknięte, stłoczone i skazane.
Po pierwsze na los getta, po drugie na dom, który nie był ich domem i nawet nie mógł
nosić tego miana. W porównaniu z oswojonym, własnym, w którym dawniej mieszkały,
ten na Siennej 16/Śliskiej 9 był tylko namiastką. Mimo usilnych starań personelu dzieci
musiały czuć się tam nieswojo. Podobnie jak Amal musiały tęsknić za przyrodą, wiatrem,
słońcem. Tak samo jak w jego przypadku, ktoś zdecydował o zamknięciu ich w ciasnej i
dusznej przestrzeni.
Najbardziej znane wystawienie odbyło się w ostatnią sobotę przed Wielką Akcją
Likwidacyjną, czyli 18 lipca 1942 roku. Wspomnienia osób zaproszonych na spektakl
prawie zawsze mówią o niezwykle dojrzałej grze dzieci i szczególnej reakcji
publiczności. Pisała o tym na przykład Izabella Brodzka, bliska przyjaciółka Estery
Winogron, czyli reżyserki przedstawienia: „Osiemnasty dzień lipca 1942 roku, sobota.
Nastrój w getcie był niezwykle ciężki. Panowała świadomość nadciągającego
nieszczęścia. Tego właśnie dnia wybrałam się z moją małą siostrzyczką do Domu Sierot
Korczaka na przedstawienie Poczty. Po przekroczeniu progu domu znalazłam się jak
zawsze w innym świecie. Nastrój pełen podniecenia, odświętny. Liczni goście.
Rozognione twarzyczki dzieci w niecierpliwym oczekiwaniu przedstawienia. […] Było to
przedstawienie wzruszające, pełne barwy i ruchu. Przyjęte zostało przez wszystkich z
wielkim aplauzem, a przez dorosłych z wdzięcznością za chwile zapomnienia o grozie
rzeczywistości. Opuszczałam Dom Sierot z wielkim wrażeniem kontrastu między tą
siedzibą humanizmu i umiłowania człowieka, a otaczającym go światem wrogości
człowieczeństwa”. Wiele osób podkreślało szczególnie uroczysty spokój panujący
podczas spektaklu i to, że dla dorosłych był to czas prawdziwego zapomnienia o
rzeczywistości. Czym musiało to być dla dzieci? Jak one reagowały na opowieść o
śmierci? Zofia Rozenblum po latach wspominała: „Wpatrzeni w Amala jak w tęczę
wychowankowie Domu Sierot chłonęli [jego] słowa. Jakże te dzieci dusiły się w murach
getta”.
Korczak nie ujawnił wprost swoich zamysłów co do roli spektaklu, ale z rozmów
z nim, które wspominali uczestnicy przedstawienia, wynika, że tekst wybrano
całkowicie świadomie. Pisał o tym po latach Igor Newerly: „Kiedy po przedstawieniu
zapytano Korczaka, dlaczego wybrał tę właśnie sztukę, powiedział, że ostatecznie trzeba
się tego nauczyć – przyjmować pogodnie anioła śmierci. Anioła, jaki w końcu zjawił się
po Amala”.

Wielka Akcja Likwidacyjna

22 lipca 1942 roku, gdy Czerniaków nie zgodził się i nie podpisał zarządzeń
niemieckich dotyczących rozpoczęcia likwidacji getta i – w odruchu protestu – dzień
później popełnił samobójstwo, mieszkańcy warszawskiej dzielnicy zamkniętej znaleźli
się w bardzo trudnej sytuacji. Korczak dotkliwie przeżył śmierć Adama Czerniakowa,
znali się wcześniej i łączyły ich dobre, można by nawet rzec, serdeczne stosunki. Wydaje
się nawet, że Korczak widział w osobie Czerniakowa obrońcę i wspomożyciela
żydowskich dzieci. Można się tylko domyślać, że po wiadomości o samobójstwie prezesa
Rady Żydowskiej pewność Korczaka co do bezpieczeństwa, trwania i nienaruszalności
Domu Sierot mogła poważnie się zachwiać. Zjawił się na pogrzebie Czerniakowa, o czym
wspomina jego żona, Felicja Czerniaków: „Najlepiej scharakteryzował czyn Czerniakowa
doktor Janusz Korczak, ten sam, który w dwa miesiące [tygodnie] później zginął,
prowadząc swój Dom Sierot do Treblinki. Nad świeżą mogiłą mojego męża, doktor
Korczak powiedział: «Bóg ci powierzył godność Twojego narodu i Bogu ty godność tę
przekazujesz»”. Nie wszyscy podeszli do tego tragicznego czynu z taką wyrozumiałością
jak on.
Codziennie na Umschlagplatz odprowadzane były tysiące ludzi, których
zmuszano do wejścia do wysypanych wapnem wagonów i później wywożono na
wschód. Zgodnie z zarządzeniem Niemców codziennie pełen pociąg musiał opuścić
teren getta. Początkowo trafiały na Umschlagplatz osoby z punktu widzenia Niemców
nieproduktywne, czyli przesiedleńcy, później ludzie starzy i chorzy. Gdy ich zabrakło,
śmiertelna pętla zaczęła zaciskać się wokoło innych mieszkańców, a w tym
pracowników i podopiecznych placówek opieki społecznej.
Jednocześnie na ulicach getta rozpoczęły się łapanki przypadkowych ludzi,
których żydowscy policjanci mieli obowiązek – jako „dzienny kontyngent” –
odprowadzić na plac przeładunkowy. Najprawdopodobniej w takiej właśnie łapance
została schwytana Estera Winogron – wychowawczyni z Domu Sierot, ta właśnie, która
wyreżyserowała Pocztę. Korczak pisał o niej w Pamiętniku tuż po zabraniu jej na
Umschlagplatz: „Panna Esterka. Panna Esterka nie chce żyć ani wesoło, ani łatwo. Chce
żyć ładnie – piękne życie chce mieć. Dała nam Pocztę na to chwilowe pożegnanie”. W
Pamiętniku znajdujemy też ślad podejmowanych prób wydostania jej z Umschlagplatzu:
„Na nic starania, żeby Esterkę zwrócono. Nie byłem pewien, czy w razie powodzenia
przysłużę się jej, czy zaszkodzę i skrzywdzę. – Gdzie wpadła? – pyta się ktoś. Może nie
ona, ale my wpadliśmy, że zostajemy”.
5 sierpnia 1942 roku pracownicy i wychowankowie Domu Sierot zostali
doprowadzeni na Umschlagplatz. Sierociniec Korczaka nie był jedyny, który tego dnia
wyznaczono do deportacji i pognano w kierunku Umschlagplatzu. Marsz przez getto
obrósł legendą, choć jak wiadomo Korczak i jego placówka nie były jedynymi, które tego
dnia wyznaczono do deportacji.
Oczekiwanie na wyjazd z Umschlagplatzu mogło trwać do kilku godzin.
Transporty zwykle odchodziły po południu, aczkolwiek zależało to od wielu czynników,
głównie od tego, czy zgromadzono już dostateczną liczbę osób do wywózki, jaka była
aktualna przepustowość na torach, jak sprawnie wprowadzano ludzi do wagonów.
Nachum Remba chciał wykorzystać czas oczekiwania i w tych chwilach próbował
interweniować w sprawie Korczaka. Wspominał: „Zaproponowałem Korczakowi, aby
udał się ze mną do Gminy w celu skłonienia jej do podjęcia interwencji. Odmówił, nie
chciał opuścić dzieci nawet na minutę”. Wiedział przecież, że w czasie jego nieobecności
mogą zostać załadowane do wagonów i wywiezione. W opowieści o Domu Sierot
powraca też motyw propozycji Niemców, by pozostawić Korczaka w getcie, a wysłać do
Treblinki tylko dzieci i personel. Czy było możliwe, że Niemcy mogli zachować się w taki
sposób? Jak mogło to wyglądać? Jerzy Lewiński dementował te domniemania: „Pogłoska,
że jeszcze na Umschlagplatzu jakiś niemiecki oficer ofiarował Korczakowi wolność jest
również zmyśleniem. Żaden niemiecki oficer nigdy na Umschlagplatzu nie dał żadnemu
Żydowi jakiejkolwiek wolności, nawet takiej oferty”.
Atmosfera na Umschlagplatzu przypominała inferno, spłoszonych ludzi tłoczono
do wagonów. Ktoś pisze, że Korczak pomagał dzieciom wsiadać, ktoś inny, że wszedł
jako pierwszy. Czy był to czas, kiedy jakiś Niemiec mógł podejść do niego i proponować
mu zwolnienie? Jeśli tak, to kiedy? Czy przy wsiadaniu do wagonów, czy jeszcze podczas
oczekiwania? Wiadomo, że niektórych udawało się z Umschlagplatzu zwolnić. Pisała o
tym między innymi Luba Blum-Bielicka, której uczennice, przyszłe pielęgniarki, zdołano
z Umschlagplatzu wyprowadzić. Podobną historię przytaczał także Józef Gitler, który
opisał sposób, w jaki udało mu się wyreklamować bursę dla starszych, już pracujących
dziewcząt wraz ze stojącą na jej czele kierowniczką Marią Rotblat, o czym dalej będzie
jeszcze mowa. Instytucji Korczaka wyreklamować by się nie dało, dzieci bowiem, oprócz
kilku chłopców, w żadnym szopie nie pracowały i nie mogły być do niczego „przydatne”
Niemcom. Nie było więc logicznych argumentów, by przekonać komendanta, aby ten
pozwolił wychowankom Korczaka zostać.
Podróż z Umschlagplatzu do Treblinki mogła trwać bardzo długo, szczególnie
biorąc pod uwagę procedurę zmian polskiej załogi kolejowej na niemiecką, postojów,
długich chwil wtłaczania wagonów na obozową rampę. W linii prostej to nieco ponad
osiemdziesiąt kilometrów, pociągiem około stu, w zależności od wybranej trasy. Przed
wojną kolejowa podróż ze stołecznego Dworca Wileńskiego do Małkini (oddalonej od
Treblinki o około pięć kilometrów) zajmowała nieco ponad dwie godziny. W sierpniu
1942 roku transporty z Warszawy odchodziły zwykle po południu, jechały długo, całą
noc, nierzadko jeszcze dłużej. W drodze pociąg zwalniał, a także przepuszczał inne
składy, które zwykle miały „większy priorytet”, bo przewoziły ludzi lub rzeczy
„przydatne Niemcom”, nie zaś Żydów, których życie nie miało wtedy dla nich znaczenia.
Tego, co działo się z Korczakiem, jego współpracownikami i dziećmi w Treblince,
nie sposób zrekonstruować na podstawie świadectw, niemniej scenariusz był
niezmiennie ten sam. Pociąg zajeżdżał na bocznicę kolejową, tam wtłaczano około
dwudziestu wagonów i wówczas je rozładowywano. Niemcy do końca starali się
zachować pozory i o ile w pierwszej fazie eksterminacji nie było jeszcze rampy, o tyle z
czasem zaczęto stylizować Treblinkę na prowincjonalną stacyjkę. Były tam fikcyjne
szyldy, strzałki i kasy biletowe. Nad rzekomym lazaretem powiewała flaga Czerwonego
Krzyża. Tłumaczono przyjezdnym, że do tej pory niezbyt dobrze pracowali, ale teraz
stworzy im się inne, lepsze warunki i zmusi się ich do pracy na roli. Na początek jednak
muszą przejść obowiązkową kąpiel. Oddzielano dzieci i kobiety od mężczyzn i
prowadzono „do kąpieli”. Pierwszym punktem był plac i rampa wyładowcza, gdzie
przeprowadzano wstępną selekcję. Tam także znajdował się fikcyjny szpital, w którym
zabijano strzałem starych i chorych zamiast uśmiercać ich w komorach. Obok znajdował
się jeszcze barak, w którym ofiary rozbierały się do naga, kobietom obcinano włosy i
badano, czy w ciele nie przechowują kosztowności. Stamtąd droga prowadziła już
bezpośrednio do komory gazowej. Była to kilkumetrowa ścieżka z trzymetrowym
płotem z drutu kolczastego po bokach, gęsto przeplatanym sosnowymi gałązkami, tak,
że nie można było przez niego nic zobaczyć. Nadzy ludzie, biegli tą droga w kierunku
rzekomej łaźni – bez wody, a z gazem wylatującym z prysznicowych sitek. Gdy instalacja
do gazowania się psuła, co zdarzało się nader często, musieli stać godzinami w
oczekiwaniu na swoją kolej. Gazowanie – w Treblince przy pomocy spalin, a nie cyklonu
– trwało z reguły od piętnastu do trzydziestu minut. W zasadzie w Treblince małe dzieci
zabijano w tak zwanym lazarecie. Wejście do niego prowadziło przez niewielką budkę. Z
budki tej wchodziło się do rzekomej poczekalni umeblowanej czerwonymi meblami. Tu
ludzie rozbierali się i szli na „badanie” do gabinetu, w którym strzelał do nich ukryty
Niemiec lub Ukrainiec. Czy dzieci z Domu Sierot i innych sierocińców poszły do lazaretu?
Czy wraz z wychowawcami zostały zapędzone do komór gazowych stylizowanych na
zwykłe łaźnie?
Dzieci opuściły swój Dom Sierot 5 sierpnia 1942 roku w godzinach porannych.
Trzem starszym chłopcom i wychowawcy, pracującym wówczas na placówce po stronie
aryjskiej, udało się uratować. Z relacji Michała Wróblewskiego, wynika, że poza nim
przeżyli wychowankowie: Jakubek Bojm, Maniuś i Dawidek. Budynek przy Siennej
16/Śliskiej 9 cudem ocalał z pożogi wojennej. Nie był nawet jakoś szczególnie
zdewastowany, Stefania Podhorska-Okołów wspominała, że tuż po wojnie odbywały się
tam przedstawienia kukiełkowe. Jest to zrozumiałe, jako że już w połowie sierpnia 1942
roku ten teren został wyłączony z getta i przekazany nieżydowskim mieszkańcom
Warszawy. Być może ucierpiał podczas powstania warszawskiego, jednak nie na tyle
poważnie, by nie mógł tuż po wojnie służyć jako prowizoryczne centrum kultury. Potem
dawny gmach Towarzystwa Pracowników Handlowych i Przemysłowych padł ofiarą
decyzji o budowie Pałacu Kultury i Nauki. Zburzono wówczas ponad sto domów i
zlikwidowano duże fragmenty zabudowy siedmiu ulic. Dziś na miejscu ostatniej siedziby
Domu Sierot znajduje się część Teatru Lalka oraz płytki chodnikowe. Od pewnego czasu
stoi tam także pomnik upamiętniający Korczaka i dzieci z Domu Sierot. Na samym
Pałacu wisi tablica przypominająca losy tego miejsca i jego mieszkańców.

Encyklopedia Getta Warszawy

Encyklopedia getta warszawskiego jest efektem wieloletniego projektu badawczego prowadzonego w Żydowskim Instytucie Historycznym w ramach grantu Narodowego Programu Rozwoju Humanistyki. To kompendium wiedzy o getcie warszawskim, łączące dotychczasowe ustalenia z najnowszymi badaniami naukowców. Wybrane w publikacji hasła dotyczą najważniejszych instytucji getta warszawskiego: zarówno oficjalnych (np. Rada Żydowska), działających jawnie (np. Toporol czy ŻTOS), jak i konspiracyjnych (np. partie polityczne czy podziemne organizacje), a także najważniejszych wydarzeń w historii getta: jego utworzenia, wielkiej akcji likwidacyjnej czy powstania w getcie. Encyklopedia stanowi syntezę wszystkich prac nad pełną edycją Archiwum Ringelbluma, w jej zakres weszły również inne kolekcje archiwalne ŻIH oraz opublikowane materiały źródłowe i wspomnieniowe dotyczące getta warszawskiego i Zagłady.

 

Przypomnij

[[error]]

To pole jest wymagane.
Nazwa użytkownika musi mieć najwyżej 30 znaków.
Nazwa użytkownika musi mieć co najmniej 2 znaki.
[[error]]
To pole jest wymagane.
[[error]]
To pole jest wymagane.
Adresy różnią się od siebie.
To pole jest wymagane.
Hasło musi zawierać co najmniej 6 znaków, w tym małą literę, wielką literę oraz cyfrę.
To pole jest wymagane.
Hasła różnią się od siebie.
Rok urodzenia musi składać się z 4 cyfr.
Nieprawidłowy rok urodzenia
[[error]]

Pola oznaczone * są obowiązkowe. Klikając przycisk „załóż konto”, akceptujesz nasz Regulamin oraz potwierdzasz zapoznanie się z Zasadami dotyczącymi danych, w tym z Zasadami stosowania plików cookie.

Dziękujemy za założenie konta w portalu Delet. Aby w pełni korzystać z możliwości portalu, musisz aktywować konto. Na podany adres email został wysłany link aktywacyjny. Jeśli nie dostałeś linka aktywacyjnego, zobacz, co możesz zrobić w FAQ.

Twoje konto w portalu Delet nie jest jeszcze aktywne, kliknij w link aktywacyjny w przesłanym emailu (jeśli nie otrzymałeś maila aktywacyjnego w ciągu godziny, sprawdź folder spam) lub wyślij mail aktywacyjny ponownie. W razie problemów skontaktuj się z administratorem.

Zbyt wiele razy został wpisany niepoprawny mail lub hasło.
Kolejną próbę będzie można podjąć za 5 minut.

Twoje konto zostało aktywowane!

To pole jest wymagane.

Na twój podany przy rejestracji adres email zostanie przesłany link umożlwiający zmianę hasła.

To pole jest wymagane.
Hasło musi zawierać co najmniej 6 znaków, w tym małą literę, wielką literę oraz cyfrę.
To pole jest wymagane.
Hasła różnią się od siebie.

Twoje hasło zostało zmienione.

Nie udało się zmienić hasła.

[[error]]

Nowy zbiór

To pole jest wymagane.
Opis może mieć najwyżej 200 znaków.
Opis musi mieć co najmniej 2 znaki.
POL ENG

Pola oznaczone * są obowiązkowe.

[[infoContent]]