Relacja pt. „Święta podczas wojny" (Pesach)
Szanowni Państwo, zapraszamy do zapoznania się z relacją z obchodów święta Pesach z 1940 roku.
Autorem dokumentu jest rabin Szymon Huberband – Rabin i społecznik, przenikliwy obserwator zmian zachodzących wśród religijnych Żydów w czasie wojny. Menachem Mendel Kohn, współpracownik z Oneg Szabat i przyjaciel Huberbanda, pisał o nim: „Będąc osobą bardzo religijną, wykazywał zdumiewającą tolerancję dla elementów partyjnych o nastawieniu świeckim. Dla niego najważniejszy był człowiek. Szanował przeciwnika, jeśli ten był szczery w swoich przekonaniach. Nie znosił fałszu. Będąc wielkim uczonym w Torze, biegłym w kodeksach prawnych i komentarzach rabinicznych, człowiekiem ściśle przestrzegającym praw religijnych, żarliwym chasydem o gorącym sercu, używał przy tym trzeźwego rozumu. […] Dwa lata temu, kiedy dr Ringelblum razem z piszącym te słowa założyli komórkę archiwalną, którą z przyczyn politycznych nazwano »Oneg Szabat«, rabin Huberband stał się najbardziej zasłużonym współpracownikiem. Jego zbiory, pochodzące z niemal wszystkich polskich miast i miasteczek, o okrucieństwach hit[lerowskich] morderców, o bólu i cierpieniu, jakich Żydzi tam doznali, referaty, monografie, których był autorem, zajmą poczesne miejsce w historii. Jego opis zniszczenia bóżnic i bejt ha-midraszy, bezczeszczenia klej kodesz , znieważania zwojów Tory i cmentarzy, będzie dla historii prawdziwą perłą.”
Pesach 5700[1]
Przez całą zimę Żydzi martwili się: co będzie z macą. W tygodniu, kiedy rozpoczynał się Pesach, stało się jasne, że chociaż gmina nie będzie wydawać macy (zamiast chleba) na karty aprowizacyjne, to jednak maca będzie. Rabini uznali koszerność mąki będącej już w obrocie handlowym, wykoszerowali piece i zaczął się wypiek[2]. Cena powinna być wysoka; ponieważ jednak Joint rozdał wielką ilość macy wypiekanej maszynowo, sprowadzonej z zagranicy, spowodowało to, że maca staniała. Cena wynosiła od 13 do 15 zł za kilogram.
Była wypiekana także maca szmura, to znaczy ze zboża, gdzie podczas zbioru Żydzi byli obecni na polach, latem 1939 roku.
Były także mace wypiekane w wigilię święta, które kilku cadyków robiło do użytku własnego. Podczas pieczenia śpiewnie odmawiano Halel – jak za starych dobrych czasów.
Chłopi dostarczyli: jajka, kartofle i inne warzywa. Cena była stosunkowo wysoka, lecz kartofli i innych warzyw przygotowano tyle, żeby wystarczyło. Bogatych ludzi stać było w święta na ryby i mięso.
U rabinów dokonywało się aktu „sprzedaży chamecu”[3]. Widziało się także krążące po podwórzach pary ludzi z kotłem wrzątku; ci krzyczeli: „Wszystko do koszerowania!”. Chłopcy żwawiej niż zwykle biegali po żydowskich mieszkaniach z okrzykiem: „Chamec do spalenia!”, lecz zamiast spalić chamec, sami go zajadali.
Wina na obowiązkowe cztery kielichy[4] podczas sederu było pod dostatkiem. W witrynach sklepów były wystawione najrozmaitsze gatunki win, a Żydzi kupowali w najlepsze.
Mimo że w Warszawie były tysiące, tysiące wysiedlonych i uchodźców, jak również biedaków i pogorzelców, których domy spaliły się podczas bombardowania, to jednak gmina nie przedsięwzięła żadnej akcji świątecznej na rzecz potrzebujących[5]. Wielką akcję pomocową prowadził Joint, który rozdawał paczki żywnościowe składające się z: macy, jajek, tłuszczu, cukru itp. Prócz tego rozdysponował wielkie sumy pieniędzy. Komisja Koordynacyjna (nazywana później Żydowską Samopomocą Społeczną) również prowadziła wielką akcję pomocową: wydział finansowy Komisji Koordynacyjnej prowadził wśród warszawskich Żydów wielką zbiórkę pod hasłem Kimcha de-pischa[6] dla wysiedlonych i pogorzelców. Warto zauważyć, że instytucja ta, za pośrednictwem wydziału uchodźców przy ulicy Tłomackie 7[7], prowadziła specjalną zbiórkę wśród samych uchodźców. W wyniku tej akcji uzyskano kwotę w wysokości ponad trzydziestu tysięcy złotych.
W owym roku Żydzi obchodzili święto w podniosłym nastroju. Było to podczas miodowych dni, kiedy Niemcy napadli na Holandię i Belgię. Wśród Żydów krążyły przesadzone, fantastyczne wiadomości o olbrzymich klęskach i stratach Niemców oraz wielkich zwycięstwach wspomnianych krajów. Żydzi mówili, trąbili, że już, już i doznamy wybawienia[8].
Z Wilna przychodziło mnóstwo listów do krewnych w Warszawie, gdzie w aluzyjny sposób pisano o olbrzymich klęskach Niemców. Podobne listy przychodziły od krewnych we Włoszech. Ta korespondencja umacniała przekonanie o klęsce Niemiec. Żydzi mówili: „My tu nie wiemy dokładnie, co się dzieje, bo siedzimy zamknięci w jednym wielkim obozie koncentracyjnym, ale oni, Żydzi spoza kordonu, przecież dobrze wiedzą, co to się na świecie wyrabia; skoro tak piszą, to na pewno tak jest”.
Nie oglądając się na zakaz, we wszystkich domach, gdzie mieszkają Żydzi, odprawiano zbiorowe modły. Były takie podwórza, gdzie utworzono po kilka minjanów. W wielu takich grupach wspólnie odprawiono kidusz. Po jedzeniu chasydzi się schodzili, żeby napić się wódki; odbywały się przy tym śpiewy, ale po cichu i bez tańców.
Na Pesach pojechałem do Piotrkowa. Nie wolno było jechać pociągiem, bo Żydom było to zabronione, nawet jeśli mieli odpowiednią przepustkę[9]. Na Grzybowskiej była zajezdnia samochodowa.
Były tam wielkie samochody ciężarowe i mniejsze półciężarówki, na których zainstalowano ławki, oraz taksówki. Podróż ciężarówką do Piotrkowa kosztowała 50 zł, a taksówką – 80 zł.
Jazda samochodem też była Żydom surowo wzbroniona, bo po wprowadzeniu w życie przepisu o robotach przymusowych nie mogli oni przemieszczać się z jednego miasta do drugiego ani w ogóle opuszczać miejsca, gdzie byli zarejestrowali na roboty przymusowe[10]. Samochody ciężarowe jeździły więc zakryte plandekami – żeby nie było widać, że to podróżują Żydzi.
Taksówki jeździły z szaloną prędkością i uchodziły za nieżydowskie, tak że nie było przypadku, żeby taksówka została po drodze zatrzymana. Z powodów bezpieczeństwa wybrałem jazdę taksówką.
Taksówka jechała bardzo szybko. Trasę z Warszawy do Tomaszowa pokonaliśmy w ciągu 45 minut[11]. Do samego Tomaszowa nie widzieliśmy żadnego Niemca. W Tomaszowie – z powodu małego defektu silnika – taksówka na chwilę zatrzymała się na rynku. Natychmiast okrążyło nas z 10 chłopaków z opaskami ze swastyką na ramieniu. Mieli oni od 12 do 14 lat. Zaczęli bić Żydów w taksówce: jednemu strącili kapelusz, innemu okulary, a trzeciemu ukradli teczkę. Nic nie mówiliśmy i nie krzyczeliśmy, bo na rynku było pełno volksdeutschów z takimi samymi opaskami na ramieniu. Wyrostki zaczęły mówić, że Żydom „trzeba łby poucinać” albo że „trzeba ich zastrzelić” itp. Zrozumieliśmy, że w razie najmniejszego sprzeciwu jesteśmy zgubieni. Dlatego przyjmowaliśmy to z pokorą i w milczeniu.
Trwało to nie więcej niż 5 minut, bo kierowca zdołał naprawić usterkę. Ruszyliśmy z miejsca i zaczęliśmy jechać z dużą prędkością. Dopiero kiedy wyjechaliśmy z miasta, odetchnęliśmy z ulgą. Całe zajście trwało zaledwie 5 minut, ale było to 5 minut grozy.
Ujechaliśmy około 10 kilometrów, docierając do jakiejś wsi koło Wolborza[12], a tam 2 polskich policjantów, zagrodziwszy nam drogę, zatrzymało taksówkę. Z 7 jadących w taksówce pasażerów Żydów każdy zapłacił po 10 zł i mogliśmy jechać dalej.
Między Tomaszowem a Piotrkowem[13] napotykaliśmy po drodze żandarmów, oficerów i żołnierzy; nie zatrzymywali nas. Kiedy zatrzymaliśmy się w piotrkowskim getcie, byliśmy wprost szczęśliwi. Podróż trwała wszystkiego 2 godziny, było jednak dużo strachu, dlatego bardzo się dłużyła.
„Świat wszędzie taki sam” [14]. W Piotrkowie wprowadzono antyżydowskie zarządzenia jak wszędzie. I tu trzeba pracować blokowo [15]. A jednak sytuacja jest tu o wiele lepsza niż w Warszawie, żyje się lżej niż w stolicy.
Tu także wypiekano mace. Rabin, chcąc iść na rękę gminie, dopuścił wypiek macy z jęczmienia, chociaż nie było takiej konieczności. Transakcje sprzedaży rzeczy, których Żydom nie wolno posiadać w święta[16], były bardzo popularne.
Funkcjonowanie oficjalnych bóżnic i bejt ha-midraszy jest niedozwolone, ale ludzie tworzą dziesiątki prywatnych minjanów; w getcie prawie nie ma domu, gdzie nie zbierałby się minjan do modlitwy.
Jedna rzecz, która szczególnie wyróżnia Piotrków, to to, że codziennie ogrzewa się mykwę – w Warszawie grozi za to kara śmierci, tak jak za sabotaż. Aresztowano tu Jehoszuę Lernera[17], szocheta, który złamał zakaz uboju rytualnego. Razem z trzema żydowskimi rzeźnikami[18] osadzono go w więzieniu.
W czasie modlitwy, podobnie jak w Warszawie, mówiono: „dobrze im tak – złoczyńcy dostają niezłe lanie. Ich armia jest rozbita, flota zatopiona, czołgi zniszczone” i tak w kółko.
Kiedy po skończonym posiłku świątecznym podszedłem do okna, zobaczyłem ciekawe zjawisko: setki par, młodzi chłopcy z dziewczętami, spacerują po ulicy, jakby wcale nie było żadnej wojny.
Pierwszego dnia półświęta byłem w gminie. Byłem obecny przy tym, jak prezes Judenratu pan Tenenberg, H”ID (hebr.: niech Bóg pomści jego/ich krew.)[19], przyjmował akurat przedstawiciela gestapo. Pan Tenenberg rozmawiał z nim oschle, trzeźwo, dumnie. Przyjął go na stojąco. Kiedy tamten powiedział, że chciałby usiąść, Tenenberg naturalnie się zgodził.
Nazajutrz, drugiego dnia półświęta, widziałem jak Oberbürgermeister Drechsel – wyjątkowy antysemita – spaceruje razem z Tenenbergiem i Szymonem Warszawskim. Wprawiło mnie to w zdumienie, lecz piotrkowscy Żydzi wcale nie [byli] zdziwieni; zdążyli się już do tego widoku przyzwyczaić.
Powrotną podróż, z powodu trudnych doświadczeń podczas jazdy taksówką w tamtą stronę, odbyłem samochodem ciężarowym.
Ciężarówką jechało około 40 Żydów. Samochód nakryto plandeką, którą dobrze przywiązano, żeby nie było żadnej szpary. Końce plandeki były dobrze przymocowane do samochodu. Odjechaliśmy.
Te 5 godzin, bo tyle trwała podróż z Piotrkowa do Warszawy, spędziliśmy w wielkim napięciu. Szczęśliwie przyjechaliśmy do Warszawy.
Kiedy dotarliśmy do Warszawy, znów mieliśmy czego się bać. W Warszawie odbywałasię akurat akcja związana z dniem 3 maja 1940 roku: aresztowali, łapali i strzelali do ludzi na ulicach; nawet w sercu dzielnicy żydowskiej, na Zamenhofa, w tym samym dniu 2 maja zastrzelili na ulicy 3 Żydów[20]
[1] Dni 23–30 kwietnia 1940 r.
[2] Wczasie świąt Pesach obowiązują zaostrzone normy koszerności.
[3] W oryg. mechirat chamec.
[4] W oryg. arba kosot.
[5] Czerniaków zanotował pod datą 21 IV 1940: „Biedacy oblegają Gminę. (Zasiłki na święta). JDC na jutro da mi 5000 zł. Dziś wypłacono 2000” – Adama Czerniakowa dziennik, s. 106.
[6] Mąka na Pesach (aram.). Nazwa nawiązuje do znanego już w starożytności zwyczaju organizowania pomocy świątecznej dla najuboższych członków gminy.
[7] Właśc. Sekcja Opieki nad Uchodźcami i Pogorzelcami ŻSS, raczej przy ul. Tłomackie 5; przy ul. Tłomackie 7 był gmach synagogi i magazyny ŻSS.
[8] Wydaje się, że w pamięci autora, który zapewne pisał ten tekst w 1941 lub nawet 1942 r., nałożyły się wydarzenia z wiosny 1940 r.: Pesach wypadał 23–30 kwietnia, a inwazja niemiecka na Holandię i Belgię była w maju; miodowe dni – to zapewne dni nadziei na zatrzymanie inwazji.
[9] Rozporządzenie Hansa Franka z 26 stycznia 1940 r. zakazujące Żydom w GG podróżowania koleją bez specjalnego zezwolenia zaczęło obowiązywać 8 lutego 1940 r
[10] Przymus pracy wprowadzono w GG już 26 października 1939 r. i objęto nim Żydów od 14. do 60. roku życia.
[11] Odległość między tymi miastami wynosi 112 km.
[12] Wolbórz (pow. Piotrków Trybunalski).
[13] Odległość ok. 30 km.
[14] TB, Bawa batra 67a.
[15] dopodobnie autor miał na myśli formę pracy przymusowej, do której byli powoływani mieszkańcy poszczególnych ulic i domów.
[16] W oryg. sztar mechira.
[17] Brak bliższych informacji o tej osobie.
[18] W oryg. kacawim.
[19] Tenenberg prawdopodobnie zginął w Auschwitz-Birkenau w lecie 1941 r. lub później.
[20] Zob. Kronika getta, s. 135–136; Władysław Bartoszewski, 1859 dni Warszawy, wyd. 2 uzup., Kraków 1984, s. 151–152.
Materiał pochodzi z 32 tomu Archiwum Ringelbluma „Pisma rabina Szymona Huberbanda”.
Autor opracowania: Anna Ciałowicz.
Przekład: Anna Ciałowic, Magdalena Siek.
Dla wygody czytelników zdecydowaliśmy się pominąć część aparatu naukowego, zawartego w tomie. Zachęcamy jednak do zapoznania się z całością tekstu, dostępną na stronie Centralnej Biblioteki Judaistycznej jak i z oryginałem dokumentu.