Ponad 2 tysiące haseł dotyczących historii i życia codziennego w getcie warszawskim – wirtualne kompendium wiedzy na temat zamkniętej dzielnicy żydowskiej w Warszawie jest już dostępne. Ponadto, wybór haseł został wydany w wersji książkowej.
Od 1923 r. w Gdańsku, pod adresem Dominikswall 11, funkcjonowało przedsiębiorstwo handlowe „Schultz & Co.” zajmujące się obrotem futrami i skórami (Rocznik Polskiego Przemysłu i Handlu 1938, poz. 20053). Kierowali nim wówczas dwaj Schultzowie – w tym Fritz, który odegra kluczową rolę w późniejszej organizacji przedsiębiorstwa na terenie getta warszawskiego. Według niektórych źródeł przed wojną ta gdańska spółka handlowała z przedsiębiorstwami futrzarskimi na terenie Warszawy, w tym z zakładami należącymi do braci Goldbandów i Abrahama Hendla (Grabitz, Scheffler 1988, 23), dzięki czemu Fritz Schultz miał znać lokalny rynek futer. Prawdopodobnie również przed wojną poznał on wiedeńskiego bankiera – Maxa Bischofa, który od maja 1941 r. był kierownikiem Transferstelle. Te kontakty ułatwiły mu prowadzenie w Warszawie nowego przedsiębiorstwa.
Dnia 7 lipca 1941 r. Fritz Schultz utworzył spółkę „Schultz&Co. GmbH in Warschau” („Schultz i spółka, sp. z o. o. w Warszawie”) o kapitale zakładowym 40 tys. zł. Jej siedziba mieściła się w „drapaczu chmur” przy pl. Napoleona 9 (znanym również jako gmach Prudentialu). Profil działalności opisano urzędowo jako: „hurtowa sprzedaż i przeróbka skórek futerkowych i futer wszelkiego rodzaju, tudzież zawieranie związanych z tą produkcją transakcyj” (Amtlicher Anzeiger, nr 84/1941, 1791). Niewiele później siedziba przedsiębiorstwa została przeniesiona na ul. Nowy Zjazd 60 (Amtlicher Anzeiger, nr 24/1942, 484). Jesienią 1941 r. przedsiębiorstwo Schultza zaczęło faktyczną działalność na terenie Warszawy – nie pojawiło się w skompilowanym jesienią 1941 r. „Informatorze Przemysłu i Handlu miasta Warszawy”, lecz pojawia się w książce telefonicznej na 1942 r. Według niej siedziba firmy znajdowała się już na ul. Nowy Zjazd, a jej oddziały na ul. Nowolipie 44/46 i na ul. Pawiej 38 (Amtliches Fernsprechbuch 1942, 274).
W niektórych źródłach i opracowaniach Fritz Schultz bywał mylony z Karlem Georgiem Schultzem kierującym zakładem mieszczącym się na ul. Leszno 78. Przykładowo edytorzy Archiwum Ringelbluma niekiedy mylnie przypisywali Fritzowi Schultzowi przejęcie zakładu Brouna i Rowińskiego (ARG, t. 14, 69, przyp. 179). Utrwalone w literaturze przedmiotu nazwy „mały Schultz” i „duży Schultz” na określenie, odpowiednio, zakładów należących do spółki Schultz&Co. i do przedsiębiorstwa K. G. Schultza, wywołały u niektórych mylne przekonanie, że są to części tego samego przedsiębiorstwa, analogicznie do „dużego” i „małego” Többensa (ARG, t. 11, 201, przyp. 272; ARG, t. 23, przyp. 289). Do tej pory nie udało się odnaleźć źródłowego potwierdzenia bliższych związków łączących tych niemieckich przedsiębiorców.
Mimo dużej liczby robotników, która miała przewinąć się przez szop Schultza, niewiele wiemy o początkach jego działalności. Redaktorzy wspomnień Cywii Lubetkin twierdzili, że we wrześniu 1941 r. miał zatrudniać on ok. 150 osób (Lubetkin 1999, 197), lecz – mając na uwadze błędy merytoryczne w reszcie biogramu Schultza – należy podchodzić do tej informacji z dystansem. Własne dane firmy „Schultz&Co.” rozpoczynają listy zatrudnionych od października 1941 r., kiedy to maksymalny stan załogi miał wynieść 146 osób (Grabitz, Scheffler 1988, 207).
W opracowaniu o eksporcie z dzielnicy żydowskiej przygotowanym w listopadzie 1941 r. znalazły się informacje, że zakład na ul. Nowolipie 44 był założony przez Schultza (ARG, t. 34, 125), co najprawdopodobniej jest wiadomością mylną, zaś w rzeczywistości jedynie przejął on od firmy „Temler i Szwede” zakład produkcyjny. W źródłach pojawia się ponadto sugestia, iż zakład Fritza Schultza zatrudniał pewną grupę polskich robotników, codziennie wchodzących do pracy do getta – jeden z diarystów w getcie wspominał grupę Żydów, którzy wiosną 1942 r. podszyli się pod robotników Schultza, by wejść do getta (ARG, t. 23, 285). Od jesieni 1941 r. do lata 1942 r. trwał szybki rozwój zakładów Schultza – firma ta stale zgłaszała zapotrzebowanie na kolejnych ludzi do pracy do Arbeitsamtu (Szpigielman 2021, 215), a także przejmowała kolejne, dotąd niezależne, warsztaty. W przededniu rozpoczęcia deportacji z getta warszawskiego latem 1942 r. u Fritza Schultza pracowało w sumie 4776 osób. Wówczas na terenie getta warszawskiego do tej firmy należały zakłady na ul. Nowolipie 44/46, Nowolipie 80, Pawiej 38, Okopowej 46a i zakład Leszczyński-Mangelson (Grabitz, Scheffler 1988, 162).
| Miesiąc | Maksymalna liczba zatrudnionych |
| X 1941 | 146 |
| XI | 470 |
| XII | 806 |
| I 1942 | 973 |
| II | 1467 |
| III | 1784 |
| IV | 2214 |
| V | 3000 |
| VI | 3500 |
| VII | 4776 |
| VIII | 13850 |
| IX | 8000 |
| X | 8000 |
| XI | 7720 |
| XII | 7737 |
| I 1943 | 7720 |
| II | 7290 |
| III | 5931 |
Rysunek 14: Maksymalna liczba pracowników firmy "Schultz&Co." w poszczególnych miesiącach, X 1941 – III 1943 r., Grabitz, Scheffler 1988, s. 207
Oznaczało to, że już wówczas szop F. Schultza nie był już przedsiębiorstwem zajmującym się wyłącznie obróbką skór, ale także wchodził w szereg innych branż. Stefan Szpigielman wspominał, że był to szop „krawiecki, ponadto rymarski dla wyrobu i naprawy tornistrów, pasów, rzemieni itp. oraz kuśnierski dla [wyrobu – M.G.] zimowych okryć wojskowych” (Szpigielman 1988, 168).
Z listy filii firmy Schultza wynika, iż poszczególne, niegdyś niezależne, warsztaty zachowały do rozpoczęcia deportacji pewną autonomię. Przykładowo, w centrali wyliczano dziewiarnię „przejętą z [firmy] Samodział” („übernommen von Samodział”), pralnię przejętą z firmy „Opfer-Korona” i warsztat obuwniczy z firmy „Zeta” (Grabitz, Scheffler 1988, 162). Wiele z zakładów zachowało swoje żydowskie kierownictwo, które zajmowało się codziennym funkcjonowaniem fabryk, a Schultz i jego niemieccy pracownicy odpowiadali tam za dostawy towarów, odbiór zamówień i periodyczne kontrole. Przez ten sposób organizacji, przed akcją eksterminacyjną z lata 1942 r., w zależności od warsztatu praca mogła być zorganizowana na różne sposoby. Przykładowo, z opracowania o samych warsztatach kuśnierskich wynika, że na ul. Nowolipie 44/46 praca odbywała się w systemie dwuzmianowym i była opłacana akordowo, na Pawiej 38 w systemie jednozmianowym, a sposób naliczania wynagrodzenia był zależny od stanowiska z przewagą pracowników pracujących na akord, a wreszcie na Nowolipiu 80 pracowano na jedną zmianę, ze stałymi stawkami godzinowymi (ARG, t. 36, 428–429). Tym samym niemożliwe jest przedstawienie reprezentatywnych warunków pracy dla całego przedsiębiorstwa. Wspólnym mianownikiem były jednak głodowe wynagrodzenia i mało pożywne posiłki w należącej do szopu jadłodajni. Przez to w zakładzie dochodziło do dużej rotacji pracowników i stale istniała pewna liczba wakatów. W źródłach znajduje się wzmianka, że wiosną 1942 r. niektóre osoby decydowały się zatrudnić w szopie, by uniknąć wywózki do obozu pracy (ARG, t. 5, 267) – sugeruje to, że w firmie Fritza Schultza można było uzyskać etat i odpowiednie dokumenty potwierdzające zatrudnienie w krótkim terminie.
W okresie akcji deportacyjnej do zakładu „Schultz&Co.” zaczęły ustawiać się kolejki kandydatów do pracy, gdyż przedsiębiorstwo to, jako należące do Niemca, uchodziło za gwaranta bezpieczeństwa dla pracowników i ich rodzin (ARG, t, 11, 344). Jednocześnie liczni żydowscy przedsiębiorcy proponowali Schultzowi włączenie swoich, dotąd niezależnych, warsztatów do szopu – co miało chronić je przed likwidacją, a zatrudnionych przed wywózką do obozu zagłady w Treblince. Do 10 sierpnia 1942 r. liczba pracowników zakładu wzrosła niemal dokładnie trzykrotnie, do 13.850 (Grabitz, Scheffler 1988, 163), zaś lista z tego dnia wylicza szereg nowych filii. Na przestrzeni niespełna trzech tygodni Schultz przejął lub zorganizował od podstaw produkcję między innymi na ul. Leszno 64, ul. Leszno 25, ul. Nalewki 33, Nowolipie 72, oraz dwie pralnie – na ul. Twardej i ul. Karmelickiej. Ponadto istniejące warsztaty zwiększyły swoje zatrudnienie, często przyjmując setki nowych osób i organizując nowe działy. Przykładowo, na terenie centrali na ul. Nowolipie 44/46 dział obuwniczy zwiększył zatrudnienie z 346 osób 16 lipca do 700 osób 10 sierpnia, a pralnia w tym czasie zwiększyła liczbę pracowników siedmiokrotnie – z 27 do 200 (Grabitz, Scheffler 1988, 162–163).
Według niektórych źródeł do szopu Schultza na Nowolipiu miano częściej niż do innych zakładów przyjmować Żydów ortodoksyjnych i liderów życia religijnego. Można do nich zaliczyć: rebe Mosze Becalela Altera (cadyk z Góry Kalwarii) (ARG, t. 33, 254), Menachema Mendla Altera (ARG, t. 33, 255), Icchhaka Menachema Mendla Dancigera (ARG, t. 33, 256). Hillel Seidman wspominał kolejkę Żydów starających się o protekcję Abrahama Hendla, który – jako człowiek głęboko religijny – miał przychylniej niż inni kierownicy spoglądać na ortodoksyjnych Żydów szukających pracy (Seidman 2002, 18–19, GŻ nr 91/1942, 2). Zachowały się wzmianki o tym, że niektórzy z żydowskich duchownych – jak Icchak Menachem Mendel Danciger – musieli przy tym zgolić brodę i pejsy, by móc pracować w zakładzie Schultza (ARG, t. 33, 256). Na terenie szopu zatrudnienie znaleźli także przedstawiciele żydowskiej inteligencji i kultury, tacy jak: dr Edmund Stein (ARG, t. 29a, 190–191), Ajzyk Samberg (ARG, t. 29a, 219).
W dniu 31 lipca 1942 r. „Schultz&Co.” zajął dla swoich warsztatów i mieszkań pracowników kwartał otoczony ulicami: Nowolipie, Karmelicką, Nowolipki i Smoczą (Szpigielman 2021, 257), a dotychczasowi mieszkańcy mieli otrzymać polecenie szybkiego opuszczenia swoich mieszkań. Zachowało się kilka opisów tych wypadków, które różnią się w szczegółach – przykładowo Emanuel Ringelblum wspominał, że wydarzenia te miały miejsce o tydzień później, bo 5 sierpnia 1942 r. (ARG, t. 29a, 148), lecz relacja Nachuma Grzywacza, pisana 1 sierpnia 1942 r., pozwala na dość dokładną rekonstrukcję wydarzeń. W piątkowe popołudnie 31 lipca (ARG, t. 23, 388) wydano mieszkańcom budynków przy ul. Nowolipie polecenie natychmiastowego opuszczenia domów. Większość osób nie zdołała opuścić obszaru przeznaczonego dla Schultza, który w krótkim czasie „obstawiono dużymi grupami żandarmerii (Sonderdienst), junaków, Ukraińców i żydowską policją” (ARG, t. 33, 388). Wielu Żydów zostało wówczas skierowanych na Umschlagplatz, niezależnie od posiadanych zaświadczeń o zatrudnieniu czy innych dokumentów zwalniających od deportacji. Wiele z mieszkań zostało przeszukanych przez prowadzących blokadę, a napotkani tam Żydzi zostali zamordowani, lecz pisarz Szyja Perle zdołał ocaleć, ukrywając się w mieszkaniu na piątym piętrze, którego nie przeszukano (ARG, t. 29, 446). Pośród deportowanych znalazł się działacz Poalej Syjon Lewicy – Szachne Froim Sagan (ARG, t. 29, 446). Emanuel Ringelblum tę blokadę, jedną z pierwszych prowadzonych przez Niemców, nazywa „słynnym piątkiem” (ARG, t. 29, 439). Niektórzy przyjmują, że wprowadzenie uzbrojonych Niemców do akcji, wraz z początkiem tworzenia bloków mieszkalnych przypisanych do szopów, stanowiło rozpoczęcie drugiej fazy akcji likwidacyjnej (ARG, t. 33, 427).
Po zakończeniu deportacji latem 1942 r. warunki pracy w szopie Fritza Schultza były nadal bardzo złe. Emanuel Ringelblum lakonicznie pisał: „U Schultza 2 bluzy [dziennie do uszycia]. Ciężka praca, zła aprowizacja, jedyny ratunek – »szabrowanie«, tj. sprzedawanie rzeczy po wysiedlonych. Rabunki po dziś dzień, handel” (ARG, t. 29, 394). Tej normy pracy wiele osób nie było w stanie wykonać, gdyż wielu z nowo przyjętych podczas deportacji nie miało doświadczenia w zawodzie, przez co potrącano pieniądze z ich wynagrodzenia. Mimo tego wyzysku szop wydawał się nie przynosić oczekiwanych zysków, przez co w pewnym momencie Schultz ustalił dodatkową opłatę 10 zł dziennie od każdego z niezatrudnionych Żydów, którzy pozostali z jakiś przyczyn na terenie zakładu (ARG, t. 29, 394). Próbował on następnie obciążyć robotników opłatą w wysokości 5 zł dziennie za prawo pracy w warsztacie, co miało pokryć naliczaną przez SS opłatę za wykorzystanie żydowskiej siły roboczej w kwocie około 40 tys. zł dziennie. Władze zabroniły jednak tej praktyki i obłożyły Fritza Schultza karą w wysokości miliona złotych (302/121, k. 121.). Stanisław Adler uważał, że szop Schultza „robił bokami”, gdyż nie udało mu się zdobyć dość zleceń, by wykorzystać całą załogę zakładu (Adler 2018, 388–389). Fritz Schultz szukał w tym okresie kolejnych źródeł dochodu. Jesienią 1942 r. rozpuścił plotkę, że jego zakład ma trafić pod bezpośrednią kontrolę SS i potrzebuje środków na łapówki, by odwieść Niemców od tego zamiaru. Zdaniem Beniamina Horowitza zdobył on wówczas ok. 2 mln zł od załogi fabryki (302/121, k. 121).
Szop Fritza Schultza po zakończeniu deportacji z lata 1942 r. zajmował nadal większość kwartału Karmelicka–Nowolipie–Smocza–Nowolipki, zaś na budynki mieszkalne dla jego pracowników przeznaczono większość domów po obu stronach ul. Nowolipie na odcinku Karmelicka–Smocza (ARG, t. 34, 192–193). Teren zakładu był otoczony ogrodzeniem, a na straży stali funkcjonariusze Werkschutz – straży przemysłowej (Szpigielman 2021, s. 281). Ta straż, w dużej mierze rekrutująca się z dawnych funkcjonariuszy Żydowskiej Służby Porządkowej, liczyła wówczas 100 osób (Grabitz, Scheffler 1988, 183). Przez swoją wielkość zakład Fritza Schultza żył własnym, w znacznej mierze niezależnym od reszty getta, życiem (Szpigielman 2021, 281). Na terenie zakładu Schultza istniał szereg niewielkich zakładów niepowiązanych z produkcją na potrzeby zbrojeniowe. Produkowały one dobra przeznaczone na sprzedaż poza gettem po cenach wolnorynkowych, bądź pracowały na potrzeby zamieszkujących na terenie szopu Żydów. Emanuel Ringelblum zanotował: „Schultz współwłaścicielem piekarni, młyna, kantyny, laboratorium analiz (połowa dla Schultza)” (ARG, t. 29, 395). Lista filii ze stycznia 1943 r. wylicza jeszcze szereg innych, bardziej zaskakujących, warsztatów, jak wytwórnia marmolady, dwutlenku węgla do produkcji napojów gazowanych oraz zakład fotograficzny i fryzjerski (Grabitz, Scheffler 1988, 183). W ten sposób zakład był w stanie zaspokajać większość podstawowych potrzeb pracowników – którzy za wiele z tych dóbr i usług płacili ceny wolnorynkowe, co odpowiadało za znaczącą część zysków całego szopu.
Opuszczanie terenu zakładu, nawet by przejść do innych firm z głównego terenu szopów, było utrudnione – jak pisał Abraham Lewin „Każda fabryka jest zamkniętym więzieniem. Nie wolno przechodzić z fabryk Schultza na Nowolipiu do fabryk Többensa na Lesznie” (ARG, t. 23, 142). W połączeniu ze znaczącą autonomią szopu zapewnianą przez zorganizowane na jego terenie kuchnie, młyny, piekarnie i warsztaty pracujące na rzecz pracujących w nim Żydów, był on zasadniczo niezależny od Rady Żydowskiej w okresie getta szczątkowego.
Trudno jest określić, jaki był poziom nadzoru niemieckiego kierownictwa szopu nad jego pracownikami. Z jednej strony, dzięki protekcji ze strony Abrahama Hendla, na terenie szopu zdołano utworzyć nielegalny dom modlitwy (ARG, t. 11, 202), a w źródłach można spotkać wzmianki o wieczornych występach artystów takich jak Ajzyk Samberg (ARG, t. 29a, 219), co świadczy o pewnej swobodzie funkcjonowania. Równocześnie jednak na terenie zakładu wprowadzano liczne ograniczenia dotyczące ruchu osób – w grudniu 1942 r. wprowadzono system identyfikatorów z fotografiami (ARG, t. 34, 233–234), zaś wyliczenie pobocznych zakładów (jak fryzjer czy fotograf) na liście oddziałów firmy wskazuje, że niemieckie kierownictwo starało się kontrolować wszelką działalność gospodarczą na terenie szopu. Tylko jedna ze grup bojowych Żydowskiej Organizacji Bojowej, dowodzona przez Wewła Rozowskiego, urządziła swoją bazę na terenie kwartału Smocza–Nowolipie–Karmelicka–Nowolipki (Grupińska 2003, 182) – może to również być sugestią, że kontrola ze strony Niemców i Werkschutzu była stosunkowo efektywna.
10 listopada 1942 r. na terenie getta przeprowadzono nową akcję deportacyjną, w wyniku której z dzielnicy do Lublina wywieziono kilkuset robotników i zlikwidowano jeden z warsztatów szopu Hoffmanna (ARG, t. 23, 155). Następnego dnia akcja objęła również inne szopy – w tym Oxaco, Röricha i Schultza. Według Abrahama Lewina wieczorem 11 listopada doszło do zaskakującej sceny. Do grupy kilkudziesięciu żydowskich robotników Schultza przemawiał SS-Obersturmführer Walter Witossek i namawiał do dobrowolnego wyjazdu do Lublina, zaś gdy nikt się nie zdecydował na wyjazd, zwolnił wszystkich do domu. Następnego dnia na terenie szopu schwytano 6–8 „obcych” – Żydów niezatrudnionych w zakładzie (ARG, t. 23, 157, 332). Przesadą wydają się, powtarzane m.in. przez Stanisława Adlera, wiadomości jakoby z getta miano wywieźć wówczas 3 tys. osób w znacznej mierze wybranych z załóg szopu F. Schultza i W. C. Többensa (Adler 2018, 362). Akcja ta, mimo iż niemal nie dotknęła załogi zakładu Schultza, wywołała duży niepokój i obawy związane z groźbą rychłej likwidacji bądź relokacji przedsiębiorstwa z Warszawy (ARG, t. 23, 161). Prawdopodobnie te plotki były dodatkowo wzmacniane przez wyżej wspomniane doniesienia o złej kondycji ekonomicznej szopu.
Po styczniowej wizycie w getcie warszawskim SS-Reichsführer Heinrich Himmler wydał polecenie deportacji 8 tys. znajdujących się na jego terenie „nielegalnych” Żydów (Gutman 1993, 414–415). W teorii wkraczające we wczesnych godzinach porannych 18 stycznia oddziały pod dowództwem niemieckim miały na celu wywiezienie osób niepracujących. W praktyce okazało się jednak, że po porannej akcji – gdzie Niemcy korzystali z elementu zaskoczenia, znakomita większość Żydów zdołała się ukryć, a w kilku punktach doszło do zbrojnego oporu Żydowskiej Organizacji Bojowej, co wymusiło zmianę taktyki prowadzonej akcji.
Szop firmy „Schultz&Co.” był w pierwszych dwóch dniach akcji uważany za wyjątkowo bezpieczny. Stanisław Adler wspominał, że w jedna z kobiet, z którą ukrywał się w tym czasie, planowała przejść na teren zakładu, gdyż tam „czuje się znacznie pewniejsza” (Alder 2018, 374), zaś jeden z jego znajomych 19 stycznia wszedł na teren zakładu i z zaskoczeniem odkrył „w szopie tym panuje kompletny spokój. Ludzie jak zwykle chodzą do pracy, mimo że niespełna kilometr od nich odbywa się krwawa rzeź” (Adler 2018, 376). Trzeciego dnia deportacji siły niemieckie zdecydowały jednak o przeprowadzeniu przeszukania terenu szopów w getcie (Gutman 1993, 415, 418). Zdaniem Stanisława Adlera przynajmniej jeden z żydowskich kierowników warsztatów w tej firmie, wbrew niemieckim poleceniom, pozwolił swoim pracownikom ukryć się przed nadejściem sił prowadzących deportację (Adler 2018, 380–381). W trzecim i czwartym dniu akcji, według danych niemieckich, z terenu szopu „Schultz&Co.” wywieziono 570 osób. Niemal połowę, bo aż 280 z nich, stanowili pracownicy zakładu kuśnierskiego na ul. Nowolipie 44/46 (Grabitz, Scheffler 1988, 183).
Po wywózkach ze stycznia 1943 r. w getcie doszło do tymczasowej stabilizacji sytuacji. Władze niemieckie podjęły decyzję o relokacji wszystkich Żydów z Warszawy do obozów pracy w Trawnikach i Poniatowej, zaś kierownicy przedsiębiorstw mieli prawo decyzji, gdzie ich zakłady zostaną przeniesione. Fritz Schultz podjął decyzję, by jego zakład był przeniesiony do Trawnik i od lutego 1943 r. stopniowo organizował relokację kolejnych warsztatów swojego przedsiębiorstwa. Znane są trzy transporty duże transporty kolejowe sprzed powstania w getcie – najprawdopodobniej ich daty dotyczą dnia przyjazdu do Trawnik, a więc są przesunięte o dzień względem ich wyjazdu z Warszawy. Pierwszy transport dotarł do obozu 16 lutego i liczył 292 osoby (w tym 11 dzieci), drugi – kolejne 662 osoby (w tym 23 dzieci) 17 marca, trzeci – 448 osób (w tym 18 dzieci) 15 kwietnia (Grabitz, Scheffler 1988, 210). Poza tymi transportami nieliczni Żydzi zostali przewiezieni samochodami.
Wielu Żydów – obawiających się wywózki w nieznanym kierunku – nie stawiło się do wywózki. Równocześnie Żydowska Organizacja Bojowa prowadziła aktywną kampanię mającą przekonać mieszkańców getta by nie wierzyli niemieckim zapewnieniom i pozostali na miejscu, a ponadto dokonała szeregu podpaleń przygotowanych do wywózki maszyn i materiałów. To, jakimi argumentami posługiwali się działacze żydowskiego podziemia, można dość łatwo odgadnąć, czytając odpowiedź komisarza do spraw przesiedlenia – W. C. Többensa, który w swojej odezwie z 20 marca pisał: „ani pan Schultz, ani ja nie zostaliśmy pod groźbą rewolweru zmuszeni do przeprowadzenia akcji. […] Należy żałować, że robotnicy zbrojeniowi firmy Schultz nie usłuchali życzliwych rad pana Schultza. Żałuję zatem, że musiałem ingerować i przenieść pewien warsztat, by wykorzystać możliwości transportowe. Wydano zarządzenie, by nazwiska przybywających do Trawnik robotników natychmiast ustalono celem przesłania im całego bagażu. […] Jedźcie do Trawnik, jedźcie do Poniatowa, bo tam są możliwości egzystencji i tam przetrwacie wojnę. […] Wierzcie tylko niemieckim kierownikom zakładów, którzy chcą wraz z wami uskutecznić produkcję w Poniatowie i Trawnikach. Zabierzcie ze sobą swoje żony i dzieci, bo zatroszczono się również i o nie” (Grabitz, Scheffler 1988, 187, tłumaczenie za: Gutman 1993, 445–446).
Nawet w tym tekście widoczne jest przyznanie, że ochotników do deportacji nie było wielu, a osoby, które znalazły się w drugim, marcowym, transporcie zostały przymuszone do wyjazdu. Jedna z pamiętnikarek szacowała: „Na pięćset osób, które w tym czasie w kuśnierni były zatrudnione, około 100 zapisało się na wyjazd. W tym mniej więcej stosunku odbywały się przeprowadzki innych oddziałów fabryki Schultza” (Piżycowie 2017, 173). Patrząc na własne listy transportów szopu Fritza Schultza, można zauważyć, że transport bagaży osobistych dla wywiezionych wówczas Żydów prawdopodobnie dotarł na miejsce dopiero 25 marca (Grabitz, Scheffler 1988, 210), a więc po przeszło tygodniu od wywózki robotników.
Według notatki Fritza Schultza z 10 kwietnia 1943 r. otrzymał on polecenie relokacji zakładu z 1500 pracownikami do Trawnik w najbliższym czasie. Wraz z dyrektorem Neumannem przemawiał on tego dnia do pracowników szopu (Grabitz, Scheffler 1988, 193). Jedną z jej słuchaczek była Mira Piżyc. Według jej słów: „Schultz przemawia. Z nakazu władz Gen[eralnego] Gub[ernatora] firma musi być w ciągu czterech dni przeniesiona do Trawnik. Jechać muszą wszyscy. W przeciwnym razie teren fabryczny zostanie objęty przez SS, a tego robotnikom nie życzy. […] On osobiście radzi jechać, bo nie widzi innego rozwiązania. […] Widzimy, że Schultz, ten nasz dobroduszny, pogodny dyrektor sili się na uśmiech. Ale widzimy też, że mu się to nie udaje. Że głos mu się chwilami załamuje, że te wszystkie kłamstwa nie chcą przejść mu przez gardło i że gdyby nie strach i nie obecność SS-owca, który stoi obok i słucha, powiedziałby nam zgoła co innego. Kończy mowę, dziękując robotnikom za dotychczasową pracę, widać, że chciałby jeszcze coś dodać, ale rezygnuje, usuwa się na bok, robiąc miejsce dyr. Neumannowi. […]Neumann przemawiał, a w każdym niemal zdaniu powtarzało się słowo „leider” – niestety. Że niestety fabryka musi być przeniesiona, że na to nie ma rady. Że jeśli robotnicy nie stawią się do wyjazdu, będzie nowy przelew krwi, a przelało się jej dosyć. Jedziecie naprawdę do pracy, mamy nadzieję, że jej i później nie zabraknie. […] Gdy skończył, wystąpił na przód balkonu stary Żyd, który stał dotychczas na uboczu. Oparty o balustradę, siwy, zgarbiony, mówił cicho, powoli, „że wraca z Trawnik, że widział sam robotników przy pracy. Mają jedzenia pod dostatkiem, zakwaterowani są dobrze. W godzinach pracy dzieci pozostają w barakach pod opieką dyżurującej matki. Starcy mają przydzieloną pracę lekką, niewyczerpującą”. Mówił cicho, głosem załamującym się, zadającym kłam wypowiedzianym słowom. A słowa padać musiały, bo tuż obok stał SS-man, uśmiechający się cynicznie, bo odmówienie nakazowi przemawiania równałoby się kuli w łeb” (Piżycowie 2017, 176–178).
Od tego dnia, 10 kwietnia 1943 r., według słów Schultza, „Zakład jest praktycznie nieczynny” (Grabitz, Scheffler 1988, 193). Niektórych robotników przemówienia przekonały o nieuchronności wyjazdu do Trawnik i konieczności zgłoszenia się do wywózki. Sam Schultz zapisał, że rejestracja przebiegała powoli, zaś dopiero obietnica przydziałów żywności dla tych, którzy zapiszą się na listy do wyjazdu, zachęciła Żydów do rejestracji. Po trzech dniach zauważał on, że z oczekiwanych 1500 osób zapisała się tylko niewielka część i wydał polecenie, żeby następnego dnia – 14 kwietnia – do wywózki stawili się wszyscy pracownicy. Polecenie to zostało niemal całkowicie zignorowane. Jak pisał Schultz: „Moje nadzieje zostały zawiedzione. Mimo mojej perswazji i moich wysiłków, nie zdołałem przekonać ludzi do wyjazdu w należytym porządku. Wpływ wywierany na nich z drugiej strony – przez ciemne elementy – był silniejszy i przez to zdołałem wyekspediować zaledwie 448 osób w 11 wagonach. Pozostałe 22 wagony wyładowaliśmy surowcami i maszynami” (Grabitz, Scheffler 1988, 194).
Schultz pisał, że 15 kwietnia sytuacja uległa pewnemu uspokojeniu, lecz niemożliwe jest prowadzenie produkcji z powodu wywiezienia kluczowych pracowników. Część Żydów zdecydowała się wówczas ukrywać, obawiając się kolejnych wywózek, bądź reperkusji za niezastosowanie się do polecenia wyjazdu (Grabitz, Scheffler 1988, 195), inni szukali schronienia w zakładach, dla których jeszcze nie określono terminu wyjazdu. Według Miry Piżyc wielu zdecydowało się wynieść na teren zakładów Többensa, znajdujące się po drugiej stronie ul. Nowolipie. Na terenie tego zakładu kilku Niemców – w tym sam właściciel W. C. Többens i jeden z dyrektorów, Steyman, mieli poszukiwać robotników z szopu Fritza Schultza (Piżycowie 2017, 180). Do wybuchu powstania w getcie nie zdołano przygotować reszty zakładu do wywózki.
Większość walk pierwszego dnia powstania toczyło się na terenie tzw. getta centralnego, w oddaleniu od większości filii szopu Schultza. Jak pisał Bernard Mark „Tu panowali jeszcze częściowo fabrykanci Toebbens i Schultz, którzy z inicjatywy władz policyjnych próbowali po raz ostatni nakłonić do dobrowolnego zgłaszania się na wysiedlenie” (Mark 1963, 296). 20 kwietnia 1943 r., o godzinie 7:00 rano, na teren szopów wkroczyły oddziały niemieckie, które miały na celu przeszukanie terenu (Raport Stroopa, 46). Przed południem prowadziły one krótkotrwałe walki na Lesznie i Nowolipiu z oddziałami ŻOB. Następnie zostały one wycofane, zaś przedsiębiorcom kierującym szopami nakazano przygotowanie ich załóg fabrycznych do ewakuacji o 6:00 rano 21 kwietnia (Raport Stroopa, 49).
W nocy Fritz Schultz wraz ze współpracownikami przygotowali listy Żydów przeznaczonych do pozostania na miejscu, którzy mieli nadzorować pakowanie pozostałego w getcie wyposażenia warsztatów. Ci Żydzi otrzymali, tzw. listy żelazne. Jeden z posiadaczy takiego dokumentu w szopie Brauera opisywał: „»List żelazny« był zezwoleniem na prawo swobodnego poruszania się po terenie szopu w czasie trwania akcji wysiedleńczej i pozostania na terenie szopu po akcji. Każdy egzemplarz był wystawiony imiennie, zaopatrzony w kolejny numer i podpisy pod odpowiednią pieczęcią: Brigadeführer gen. major Stropp, Umsiedlung Komisar, W. C. Többens” (Bryskier 2006, 239, pisownia oryginalna). Początkowo Fritz Schultz miał prawo rozdzielić 100 „listów żelaznych”, lecz ostatecznie wydano ich 140, co było osią sporów z Többensem (Grabitz, Scheffler 1988, 197, 200).
Pozostali robotnicy otrzymali polecenie stawienia się 21 kwietnia rano na punkcie zbornym na ul. Nowolipie, skąd mieli zostać odeskortowani na Umschlagplatz (Grabitz, Scheffler 1988, 189). Po odejściu porannego konwoju na Umschlag na teren zakładu Schultza wszedł oddział prowadzący pacyfikację getta, składający się z 35 żołnierzy i 2 oficerów. Przejęli oni kontrolę nad terenem i rozpoczęli poszukiwania schronów, z których przynajmniej jeden wysadzili, wrzucając do wnętrza granaty ręczne. Ogółem tego dnia wywieziono z getta ok. 5200 osób (Raport Stroopa, 50), z tego 1423 osoby z zakładu Schultza, które w 26 wagonach wywieziono pociągiem do Trawnik (Grabitz, Scheffler 1988, 198). Osoby, które pozostały jeszcze w zakładzie, zostały skoszarowane na terenie posesji Nowolipie 49 i 49a (Grabitz, Scheffler 1988, 199). Kolejnego dnia oddziały pacyfikujące getto weszły do zakładu należącego do Schultza przy ul. Nowolipie 46, gdzie rozstrzelały czterech Żydów z „listami żelaznymi”, co wywołało protesty Fritza Schultza.
23 kwietnia, na skutek rozprzestrzeniających się pożarów wywoływanych przez oddziały pacyfikujące powstanie, Schultz wydał polecenie ewakuacji swoich zakładów na ul. Pawiej, Okopowej i Nowolipie 80. Zanotował on, że wywózka materiałów z getta jest niemal niemożliwa, gdyż żydowscy robotnicy nie wykonywali poleceń (Grabitz, Scheffler 1988, 200). Nazajutrz, w sobotę 24 kwietnia, Schultz wydał polecenie ogłoszenia „nieoficjalnej amnestii”, która miała objąć Żydów, którzy do wieczora zgłoszą się do transportu. Z zaskoczeniem odkrył on, że 1039 osób stawiło się we wskazanym miejscu – jednak, jak się okazało, dopiero we wtorek miały zostać podstawione wagony do wywózki (Grabitz, Scheffler 1988, 201). Według własnych słów Schultza starał się on dostarczyć chleb i kawę zbożową robotnikom zgromadzonym na Umschlagu. Kolejna podobna amnestia miała miejsce 28 kwietnia i wówczas zgłosiło się do wywózki 1107 pracowników szopu (Grabitz, Scheffler 1988, 203).
W tym okresie rozpoczęły się ewakuacje surowców i wyrobów gotowych z getta. Początkowo Stroop wydał polecenie ewakuacji magazynu przy ul. Smoczej do 10 rano 26 kwietnia, grożąc, że w przeciwnym razie wysadzi go w powietrze (Grabitz, Scheffler 1988, 201). Następnie 27 kwietnia Schultz miał wywieźć towary z centrali przy ul. Nowolipie 44/46. Jak pisał, terminy określone przez Stroopa były nierealistycznie krótkie, towary były przewożone z miejsca na miejsce bez należytej ewidencji i niemożliwością było uniknięcie licznych kradzieży (Grabitz, Scheffler 1988, 203). Zapisy Schultza z kolejnych dni – do 3 maja, kiedy to ewakuacja miała się zakończyć, skupiają się na kolejnych warsztatach, maszynach i magazynach czekających na wywóz. Przykładowo w niedzielę 2 maja notował: „Już dawno zapomniałem dni tygodnia i daty. Już od dłuższego czasu nasze dni zapełnione są pakowaniem, porządkowaniem, organizowaniem grup roboczych i rzędami samochodów czekających na załadunek. Poruszamy się w chaosie gotowych wyrobów, ludzi, maszyn, pakunków, surowców itp. Wszystko spowija dym i pył z płonących domów wokół nas” (Grabitz, Scheffler 1988, 205). Ogółem do końca kwietnia z Warszawy do Trawnik przybyło 5794 pracowników zakładu Schultza (Grabitz, Scheffler 1988, 210), choć możliwe jest, że zaliczono do nich także pewną grupę Żydów przypadkowo schwytanych podczas powstania w getcie, którzy wcześniej pracowali w innych zakładach.
Od początku maja, gdy do Trawnik przybyły transporty maszyn z Warszawy, rozpoczęto organizację kolejnych warsztatów na terenie obozu pracy. W wielu przypadkach odtwarzały one, przynajmniej częściowo, strukturę filii szopu. W zestawieniu z początku października 1943 r. wyliczono 6296 robotników w zakładach podległych Schultzowi, których kierownikami byli zazwyczaj żydowscy specjaliści. Niemal wszystkie osoby w nich zatrudnione zostały zamordowane w dniach 3–4 listopada 1943 r. w ramach akcji „Erntefest”.
Encyklopedia getta warszawskiego jest efektem wieloletniego projektu badawczego prowadzonego w Żydowskim Instytucie Historycznym w ramach grantu Narodowego Programu Rozwoju Humanistyki. To kompendium wiedzy o getcie warszawskim, łączące dotychczasowe ustalenia z najnowszymi badaniami naukowców. Wybrane w publikacji hasła dotyczą najważniejszych instytucji getta warszawskiego: zarówno oficjalnych (np. Rada Żydowska), działających jawnie (np. Toporol czy ŻTOS), jak i konspiracyjnych (np. partie polityczne czy podziemne organizacje), a także najważniejszych wydarzeń w historii getta: jego utworzenia, wielkiej akcji likwidacyjnej czy powstania w getcie. Encyklopedia stanowi syntezę wszystkich prac nad pełną edycją Archiwum Ringelbluma, w jej zakres weszły również inne kolekcje archiwalne ŻIH oraz opublikowane materiały źródłowe i wspomnieniowe dotyczące getta warszawskiego i Zagłady.